Tomasz Kozłowski – psycholog,  ratownik Karkonoskiej Grupy GOPR (95-12), instruktor ratownictwa górskiego, skoczek spadochronowy (1100+). Autor publikacji z obszaru psychologii zdrowia oraz zagadnień związanych z czynnikiem ludzkim w wypadkach górskich.

Wywiad pierwotnie ukazał się w 2015 roku w grudniowym Magazynie Turystyki Górskiej N.P.M. i jest częścią artykułu o „Samobójstwach w Tatrach”.

Kaśka Paluch: Czy można mówić o jakichś różnicach, między akcjami ratowniczymi w sytuacjach wypadkowych a ratowaniu osób, które wybrały się w góry w celu popełnienia samobójstwa?

Tomasz Kozłowski: Jeżeli człowiek chce sobie odebrać życie w górach, to nie jest kwestia pracy ratownika górskiego tylko pracy psychologa lub mediatora. W tej sytuacji góry są tylko przestrzenią, a ostatecznie narzędziem. 

Ale dlaczego właśnie góry?

Może być tak, że ludzie, którzy wybierają góry jako miejsce popełnienia samobójstwa robią to dlatego, że są z górami emocjonalnie związani i chcą właśnie tam zakończyć swoje życie, mogą też wybrać je dlatego, że mieszkają w pobliżu gór. Byłem przy kilku tego typu przypadkach, już po wydarzeniu, i to właśnie były osoby, które mieszkały w rejonie gór. Góry być może wybierane są także dlatego, że jest to miejsce odludne, w którym nikt nie będzie mógł przeszkodzić. Wśród samobójców wyodrębniamy kilka grup: są wśród nich osoby, które są zdeterminowane i chcą popełnić samobójstwo, więc wybierają taki sposób, w którym nikt im nie przeszkodzi. Ale są też tacy, którzy przeżywając trudności, poprzez akt samobójczy wołają o pomoc. Mają nadzieję, że wywrą na kimś wrażenie i tym samym zwrócą na siebie uwagę i ostatecznie otrzymają pomoc. I mają nadzieję, że zostaną odratowani. Natomiast osoby, które wybierają właśnie takie miejsce jak góry, czy rzut z wysokości, są zdeterminowane, rzeczywiście mogą chcieć to zrobić. Bo jeśli spojrzeć na statystyki sposobów dokonania samobójstw, to najczęściej wybierane jest powieszenie się, a potem rzucenie z wysokości. Na następnych miejscach jest zażywanie środków czy samookaleczenia.

A jeśli, a pojawiały się w historii takie przypadki, ktoś popełnia samobójstwo w górach, ale właśnie trując się czy kalecząc, to można mówić o symbolice, o jakimś etosie gór? Jeden wspinacz mówił mi nawet o „estetyce”…

Wydaje mi się, że jeżeli człowiek dokonuje samookaleczenia czy zażywa środki nasenne, czyli kończy życie w sposób mniej dramatyczny niż rzucenie się z wysokości, a dokonuje tego w górach, to może znaczyć, że góry są dla niego w jakiś sposób istotne lub że jest z nimi związana jakaś ważna część jego życia. Bo ludzie kochają góry. Zdarza się, że samobójstwo jest manifestacją, nawet mówi się o tym, że często dynamika aktu samobójczego odzwierciedla sposób życia człowieka. Jeżeli ktoś był związany z górami, to może chcieć im – symbolicznie – oddać życie. 

Jednak wiele osób kochających góry, nieustannie powtarza, że nie idą w góry po to, żeby umrzeć, ale właśnie poczuć życie. Pan też sam uprawia skoki spadochronowe, wiele ekstremalnych aktywności ma związek właśnie z miłością do życia. Czy można więc w jakiś sposób, pod względem psychologicznym, scharakteryzować różnicę między umysłem kogoś, kto skacze ze spadochronem, żeby poczuć życie, a kimś kto decyduje o tym, że właśnie tak je zakończy?

Ci, którzy ewentualnie w tych okolicznościach czy środowisku odbiorą sobie życie zrobią to być może dlatego, że znają dynamikę tych sportów. Czytałem o kilku przypadkach samobójstw w skokach spadochronowych. Te osoby zrobiły to dlatego, że wiedziały jak skuteczne może być samobójstwo po skoku z samolotu i wyłączeniu automatu spadochronowego – który dba o to, że nawet jeśli człowiek podczas lotu straci przytomność, to spadochron i tak się otworzy.  Reasumując, wybór takiego właśnie sposobu zakończenia życia wynika ze znajomości tematu. Uważam jednak, że ludzie, którzy uprawiają ekstremalne sporty, jak wspinaczka, skoki spadochronowe, himalaizm, jakaś szalona jazda na nartach, eksploracja jaskiń, robią to właśnie dlatego, że bardzo chcą żyć. Człowiek, który dostaje taki zastrzyk adrenaliny może poczuć to życie pełną piersią. Po to się to robi. Tym samym uważam, że w grupie tych ludzi jest mniejsze prawdopodobieństwo samobójstwa dlatego, że te osoby potrafią korzystać z życia i znajdują sposób na to, by tego życia używać. 

Często zupełnie inaczej tacy ludzie są oceniani.

Oceniani są przez osoby z zewnątrz, które nie mają kompletnie pojęcia o tych aktywnościach. Pytają dlaczego to robią, dlaczego się wspinają, dlaczego skaczą, mówią że są szaleni, że chcą się zabić. A nikt tego nie robi po to, żeby się zabić.

Tadeusz Piotrowski powiedział kiedyś, że nikt nie kocha życia bardziej niż wspinacze.

Właśnie tak jest. Ja mam oddanych ponad 1200 skoków i za każdym razem kiedy ten spadochron się otwiera, a ja bezpiecznie i łagodnie ląduję, odczuwam pełnię szczęścia i oddycham pełną piersią – nawet nie pełnią piersią tylko pełnym organizmem. Fizycznie ten oddech jest po prostu piękny. To nie ma nic wspólnego z ładowaniem akumulatorów, napawaniem się adrenaliną, żeby przeżyć kolejny tydzień za biurkiem. To jest właśnie prawdziwe życie.

A więc w wielu przypadkach góry potrafią pomóc. Czy istnieje jednak teoretycznie szansa, że ktoś o – nazwijmy to – osobowości suicydalnej czy takich zamiarach będąc w górach, brzydko mówiąc, wykorzysta szansę, że góry po prostu uruchomią w nim coś takiego?

Samobójstwo czy pomysł na samobójstwo, nie powstaje wtedy, kiedy człowiek staje nad przepaścią, nad krawędzią śnieżnych kotłów, wchodzi na Rysy, czy gdziekolwiek. Wysokość nie rodzi pomysłu popełnienia samobójstwa, bo to jest długotrwałym procesem, który zakończony jest aktem samobójczym. Natomiast problemy zaczynają się dużo wcześniej. Narażone są na przykład osoby w depresji, których część wiążę miewa myśli samobójcze. To nie szczyt górki, czy wysoki budynek powoduje samobójstwo. Powodują je spostrzegane w specyficzny sposób przez ludzi wymogi życia, z którymi ci ludzie sobie nie radzą lub to, że nie radzą sobie sami z sobą. 

Można wyodrębnić jakieś grupy samobójców, pod względem przyczyny czy motywacji?

Tak, jest kilka takich klasyfikacji. Jest tzw. grupa samobójstw egoistycznych – to tylko nazwa dla potrzeb klasyfikowania ich w teorii – gdzie ludzie czują się słabi, czują się osamotnieni. Są też samobójstwa, które określa się terminem altruistycznych, występujących u osób mających poczucie nadmiernych oczekiwań społecznych, kiedy czują, że otoczenie zbyt dużo od nich wymaga. Są tak zwane samobójstwa anomiczne wywołane nagłymi kryzysami, wynikające z dynamiki spostrzegania zmian. Jest też rodzaj samobójstwa fatalistycznego. Często są to czynniki zazębiające się w różnym nasileniu. To też pokazuje, że proces ten nie zaczyna się na wysokości. Wysokość jest narzędziem, a góry mogą być do tego przestrzenią. Rozpatrywanie samobójstwa zarówno jako procesu, jaki i aktu, musi być tożsame z rozpatrywaniem całego życia człowieka. 

Kiedy należy się zaniepokoić?

Raczej nie powinniśmy szukać tego w górach. Bo to, że ktoś stanie nad przepaścią i spojrzy w nią, nie znaczy, że ma myśli samobójcze. Ludzie komunikują zamiary, choć często są to komunikaty subtelne. My bardzo często nadużywamy stwierdzenia „ja się zabiję”, bo jest kolejka w sklepie, czy „ja się zabiję”, bo jest korek. Gdzieś to prawdziwe „ja się zabiję, bo jest mi ciężko w życiu” ginie. W całym tym nadużywaniu określeń dotyczących traumy, miłości i zabijania się, prawdziwe komunikaty są subtelne, ale one się jednak pojawiają. Jeśli ktoś mówi, że życie jest dla niego ciężkie, że nie daje rady, to należy się temu delikatnie przyglądnąć. Trzeba sprawdzić, czy potrzeby tej osoby są zaspokojone – nie chodzi mi o chodzenie w góry, które jest zaspokojeniem potrzeb wyższego rzędu. Kwestią spotkania z pięknem, estetyką, poezją gór. Tu chodzi o zaspokojenie bardziej podstawowych potrzeb, jak potrzeba bliskości, bezpieczeństwa, kontaktów z rodziną i innymi, realizacji w życiu, można patrzeć na piramidę potrzeb Maslowa. Sprawdzić czy takie osoby nie mają poczucia beznadziejności i bezradności. Bardzo często są to też osoby, które mają perfekcjonistyczne nastawienie do życia i dla nich 99 proc. normy to za mało. U tego typu ludzi zaczyna się też tworzyć tunelowe widzenie, skupienie się wyłącznie na problemie, nadgeneralizacja i czarnowidztwo. Czasami odsuwamy się od takich ludzi, bo jest nam z nimi ciężko, kiedy mówią tylko o swoich problemach i kłopotach. To są ludzie, którzy odczuwają nieznośny ból, czują się jak w klatce i zaczynają myśleć, że śmierć jest jedynym rozwiązaniem.  Co zresztą też jest trudne do wychwycenia, ponieważ my non stop narzekamy i to również jest natłok negatywnych informacji, w którym wiele ważnych komunikatów ginie. Ponadto, taki proces możemy zauważyć też u ludzi, którzy nagle zaczynają bardzo mocno porządkować swoje życiowe sprawy, zaczynają nosić ciemne ubrania, tracą zainteresowania tym, co wcześniej sprawiało im przyjemność, szybko zamykają sprawy związane obciążenia kredytami, zdając sobie sprawę z tego, że swoim samobójstwem wyrządzą swojemu otoczeniu krzywdę w każdym obszarze. 

Jeszcze jednym problemem jest to, że jeżeli w mediach podaje się informację o samobójstwie bardzo znanej osoby, to po tego typu wiadomościach jest bardzo duży wzrost samobójstw naśladowczych wśród osób, które się z tym człowiekiem utożsamiają. Mówimy o wzroście dochodzącym nawet do tysiąca procent. To się nazywa syndromem Wertera i jest to oparte o skrajny mechanizm społecznego dowodu słuszności. W 2003 roku Światowa Organizacja Zdrowia wydała poradnik dla mediów dotyczący tego, w jaki sposób podawać informacje o samobójstwach. Jak informować, jak zapobiegać. Może być więc tak, że człowiek jest w pewnym procesie, a nagłośnienie sprawy może mu nadać rozpędu.

A w jaki sposób można ten proces powstrzymać? Od razu wysłać do psychiatry znajomego, którego zachowanie nas niepokoi?

Do psychiatry nikogo na siłę nie wyślemy. Możemy natomiast spróbować porozmawiać, nie bawiąc się jednocześnie w psychologa, bo rozmowa psychologiczna jest zupełnie czymś innym, niż rozmowa przyjaciół, którzy chcą sobie pomóc. My powinniśmy być przyjacielem, który jest otwarty, zatroskany, który pyta o problem i chce dać wsparcie. Jeśli ktoś mówi, że chce popełnić samobójstwo, to trzeba dopytać: czy rzeczywiście nie widzi innego wyjścia? Pozwolić mu porozmawiać o tym, ale nie podsycać „czarnych monologów”. Wtedy mamy możliwość powiedzenia, że być może warto porozmawiać z kimś, kto może fachowo pomóc i spowoduje, że twoje życie będzie lepsze, bo to jest możliwe.

Tak samo wyglądają rozmowy ratowników, tam na górze, kiedy ktoś stoi już nad przepaścią?

Ratownik górski nie jest osobą profesjonalnie przygotowaną do prowadzenia mediacji z samobójcą.  Pamiętam, że szkoliłem kiedyś służby pod kątem takiej rozmowy, ale bardziej budziliśmy wątpliwości, żeby pokazać, jak trudna to jest materia. Jeżeli człowiek stoi dosłownie na krawędzi, to rozmowa z nim jest niezwykle trudna i można niechcąco wyrządzić krzywdę. Choćby dlatego, że nie wiemy kto stoi po tej drugiej stronie. 

Pamiętam jak zaczynałem swoją przygodę z ratownictwem i szkolono nas do ratowania ludzi w wielu sytuacjach – w jaskiniach, lawinach czy w skalnych ścianach. Ale jednym z naszych podstawowych zadań jest przekazanie poszkodowanego do specjalistycznej opieki. Tu jest dokładnie tak samo. My nie możemy wchodzić w rolę negocjatora, jeśli nie jesteśmy do tego przygotowani. Ratownicy są ludźmi dobrze uspołecznionymi, którzy mają we krwi niesienie ludziom pomocy, mogą być przydatni, jeśli pozostaną sobą, a nie będą wcielać się w role, do których nie są profesjonalnie przygotowani. To jest bardzo trudne, ale na całe szczęście zarówno GOPR jak i TOPR jest otwarty na wiele szkoleń, są to ludzie świetnie przeszkleni, spotykają się z tego typu problematyką i uczą się. Bo nie wiemy czy osoba w takiej trudnej sytuacji jest w desperacji, czy jest chora, czy próbuje wywrzeć nacisk na otoczeniu.

Reasumując: najlepiej działać na nizinach. Zanim dojdzie do sytuacji na krawędzi, dosłownie i w przenośni.

Tak. Ten proces na pewno zaczyna się na dole, nie powstaje na krawędzi. Krawędź jest tylko narzędziem.