Samobójstwa stanowią specyficzny rozdział w kronikach wypadków górskich. Jeśli można tu mówić o zjawisku, to z pewnością wymaga ono szczególnej uwagi i delikatnego podejścia. Dla zdesperowanych osób decydujących się na zakończenie własnego życia góry zwykle są tylko narzędziem – problem zaczyna się tu, na dole. O przyczynach, o akcjach ratowniczych i historii samobójstw w Tatrach rozmawiam z psychologiem i ratownikami górskimi, próbując zrozumieć, dlaczego miejsce, w którym wielu z nas naprawdę czuje, że żyje, dla innych staje się areną tragedii.
Tekst pierwotnie ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej n.p.m. w grudniu 2015 roku
Ostrożnie, tam przepaść
Choć nie zawsze akty samobójcze w górach wynikają z problemów, które swój początek mają na nizinach. Bywają finałem przykrych, nieprzewidzianych zdarzeń i zbiegów okoliczności. Prawdopodobnie tak właśnie było w lipcu 1914 roku. Jedno z pierwszych odnotowanych w kronikach samobójstw miało miejsce w Żlebie Drège’a, znajdującego się w zachodniej ścianie Granatów. Żleb jest dobrze znany taternikom, słynie zwłaszcza ze swojego zdradliwego charakteru, który stał się powodem tragedii rodzeństwa Bronisława i Marii Bandrowskich oraz Anny Hackbeilówny. Trójka, wspinając się tam, zgubiła szlak – podczas jego poszukiwań Hackbeilówna spadła ze ściany Granatów ponosząc śmierć na miejscu. Rodzeństwo przez niemal tydzień oczekiwało na pomoc, próbując znaleźć możliwość zejścia w bezpieczne miejsce – bezskutecznie. Gdy znaleźli się na skalnej półce, kompletnie blokując już sobie drogę odwrotu, wycieńczony, załamany i pozbawiony nadziei Bronisław Bandrowski popełnił samobójstwo, skacząc w kilkudziesięciometrową przepaść. O akcji w Kominie Drège’a, jak wtedy nazywano to miejsce, pisze Mariusz Zaruski w książce „Na bezdrożach tatrzańskich” z 1923 roku. „Człowiek istotnie – widzę go, rusza się, w białej koszuli (…) tkwi nad przepaścią w połowie wysokości wspomnianego komina… w postawie półsiedzącej, z nogami, wiszącymi w powietrzu, jedną ręką opiera się o przeciwległą ściankę komina i chwieje się miarowo: naprzód i wstecz… Co to znaczy? Co znaczą te dziwne niezrozumiałe ruchy?” – zastanawia się Zaruski. Człowiek, o którym wspomina autor, okazał się Marią Bandrowska, która – gdy usłyszała głos ratowników – zaprzestała „wahadłowych ruchów”. „Ostrożnie, tam przepaść” powiedziała, gdy ratownik zbliżał się do niej i własnym ciałem ochraniał ją przed ową przepaścią. „Tych słów nigdy nie zapomnę!” – pisze Zaruski. Gdyby ratownicy zjawili się dosłownie kilka chwil później, dziś pisalibyśmy o dwóch samobójstwach popełnionych tego dnia. Z dopisanego później komentarza ratownika dowiadujemy się, że Bandrowski czuł się winny śmierci koleżanki, a o samobójstwie zaczął wspominać (czy właściwie „majaczyć”) już kilka dni przed dokonaniem aktu. Zaruski twierdzi, że przez ten czas Maria Bandrowska próbowała brata odwieść od zamiarów. Jaki koszmar musiała tam przeżyć, jak traumatyczne było to doświadczenie, możemy sobie tylko wyobrazić.
Historia Bandrowskich może być przykładem samobójstwa górskiego będącego konsekwencją pewnych zdarzeń, osłabienia psychicznego i fizycznego, wynikającego głównie z błędów popełnionych podczas wspinaczki i nieznajomości terenu. Choć wnioski wydają się oczywiste, ja celowo używam trybu przypuszczającego – bo kto wie, z jakimi problemami zmagał się brat Marii wcześniej i czy na jego decyzję miało wpływ coś jeszcze? Na to pytanie dziś już nie da się odpowiedzieć.
Idą w góry, bo chcą umrzeć
Osobny rozdział w historii samobójstw w górach stanowią te akty, które dokonane były z premedytacją. To jest sytuacje, kiedy zdesperowany człowiek ruszył w góry, by tam zakończyć życie. Samobójstwo to temat trudny, delikatny i bardzo rozległy, dlatego trudno ująć go tu w sposób bardziej szczegółowy, niż przez podanie ogólnych informacji. Według definicji encyklopedycznych, jest to działanie celowe, mające na celu odebranie sobie życia. Przyczyn i motywów samobójstw jest wiele, często chęć takiego działania wynika z zaburzeń psychicznych lub chorób, jak schizofrenia, uzależnień, przygnębienia czy stresu wynikającego z problemów finansowych czy w relacjach międzyludzkich. Prowadzone są statystyki opisujące ryzyko występowania samobójstw w określonych sytuacjach czy grupach osób, a także sposoby popełnienia samobójstw. Wśród nich spotykamy się także z historiami ludzi, którzy odebrali sobie życie w górach. Takim historiom sporą część swojej pracy naukowej poświęcił profesor Zdzisław Jan Ryn, lekarz psychiatra, który jest autorem szeregu artykułów zgłębiających tematykę samobójstw w górach w sposób szczegółowy i obszerny. W pracy „Samobójstwa w Tatrach” z roku 1970 znajduję ważne zdanie: „Samobójstwa (…) nie są następstwem górskich niebezpieczeństw obiektywnych ani subiektywnych, lecz wynikają z wcześniejszej decyzji osób dokonujących samobójstwa. Góry są tylko >>areną<< (…)”. Zdzisław Ryn w artykule zwraca też uwagę na istotny problem w interpretacji wypadków górskich jako aktu samobójczego, o ile nie są potwierdzone relacją naocznych świadków czy też na przykład listem pożegnalnym pozostawionym przez daną osobę. Często potwierdzenie takich informacji wymaga wglądu w akta policji czy prokuratora lub rozmów z bliskimi, co – z przyczyn oczywistych – bywa trudne lub niemożliwe. Potwierdza to także mój rozmówca, Andrzej Marasek, zawodowy ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, gdy pytam go o to, jakie cechy zdarzeń stanowią podstawę do zrozumienia go jako akt samobójczy. – To jest pytanie dla kryminologa – mówi ratownik – Samobójstwo najłatwiej rozpoznać, kiedy następuje przez powieszenie, bądź przez zażycie lekarstw. Z ofiarami znalezionymi pod ścianami jest trudniej. Najczęściej później odnajduje się list pożegnalny do rodziny – dodaje.
Jako przykład samobójstwa dokonanego poprzez zażycie leków w rejonie górskim, a konkretniej nad Stawem Smreczyńskim, mój rozmówca podaje wypadek z lutego 2013 roku. Ratownicy TOPR o znalezieniu ciała zostali zawiadomieni przez przypadkowego turystę. Na miejscu zdarzenia zauważono opakowania po lekarstwach. – Wraz z ratownikami była policja, która po dokonaniu czynności operacyjnych zezwoliła na transport zwłok – mówi Andrzej Marasek. Podobne przypadki, tj. popełnienia samobójstwa w górach poprzez otrucie, to rzadkość w statystykach. Zdzisław Ryn we wspomnianej pracy, pisze o trzech takich sytuacjach (zanotowanych w kronikach, lata 60.), ja sama przeszukując wybrane wpisy z kronik TOPR (do roku 1953) natrafiam na jedno podobne, udokumentowane, zdarzenie.
(…) ludzie kochają góry. Zdarza się, że samobójstwo jest manifestacją, nawet mówi się o tym, że często dynamika aktu samobójczego odzwierciedla sposób życia człowieka. Jeżeli ktoś był związany z górami, to może chcieć im – symbolicznie – oddać życie
Tomasz Kozłowski w wywiadzie „Krawędź jest tylko narzędziem”
Telefony, wezwania i ratowanie „podstępem”
Jeśli zaś chodzi o statystyki, to samobójstwa w Tatrach stanowią ok. 8 proc. śmiertelnych wypadków górach. Według informacji otrzymanych od ratownika TOPR, w latach 1909-2012 na 951 wypadków śmiertelnych w górach, 75 było samobójstwem. W skali roku są to wydarzenia sporadyczne (średnio jedno). Zdecydowana większość z nich następuje poprzez skok z wysokości i powieszenie. Złą sławą cieszą się tu Giewont i Nosal, ze względu na dostępność obu szczytów oraz ich topografię. Z podobnych przyczyn miejscem tragedii są reglowe rejony – czyli te położone najbliżej miasta. Zdarzają się jednak przypadki samobójstw lub prób popełnienia samobójstwa w wyższych partiach gór, na przykład na Świnicy. W kronikach TOPR z sierpnia 2009 roku znajduję zapis o turyście, który próbował zakończyć swoje życie właśnie tam – tragedii zapobiegła turystka, która zawiadomiła odpowiednie służby. Desperata uratowano dzięki akcji ratunkowej z udziałem ratowników, strażników TPN i policji.
Przypadków zapobiegnięcia dokonaniu aktu samobójczego, dzięki sprawnej akcji ratowników i pozostałych służb, jest więcej. W lipcu 2012 roku o niepokojącym zachowaniu około 40-letniego mężczyzny TOPR zawiadomili turyści wspinający się na Giewont. Ratownicy przetransportowali, cierpiącego prawdopodobnie na poważne psychiczne zaburzenia, do zakopiańskiego szpitala. Podobnie zakończyła się historia mężczyzny, o którego prawdopodobnych zamiarach, także w rejonie Giewontu, również zawiadomili turyści. Nocna akcja poszukiwawcza i ratunkowa, miała swój finał w nowotarskim szpitalu psychiatrycznym. – Zdarzają się do nas telefony informujące o takich zamierzeniach, na przykład od policji, ale często te informacje się nie potwierdzają – mówi Jakub Hornowski, ratownik TOPR – my, niestety, mamy najczęściej do czynienia z sytuacją po fakcie, a wtedy pozostaje nam już jedynie ostatni smutny obowiązek. Bardzo rzadko, ja przypominam sobie jeden raz kiedy koledzy byli w takiej sytuacji, jesteśmy na miejscu in medias res i też nie bardzo był tam czas – ze względu na trudny teren – dodaje ratownik. Szczegóły tych wydarzeń, które miały miejsce na Siodłowej Przełęczy, przytacza Andrzej Marasek. Wtedy o usiłowaniu samobójstwa ratowników poinformował turysta, który zauważył desperata nad urwiskiem. – W tamten rejon wystartował śmigłowiec wraz z ratownikami na pokładzie – mówi Marasek – Desant ratowników odbył się z dala od niedoszłego samobójcy, o zaistniałej sytuacji została powiadomiona policja. Ratownicy „przejęli” mężczyznę na zasadzie podstępu i odwrócenia uwagi – dodaje.
Andrzej Marasek tłumaczy, że w takich przypadkach ratownicy TOPR zawiadamiają policję (o ile nie zostali o danym zdarzeniu poinformowani przez nią), a poszukiwania obejmują namierzanie telefonu samobójcy, za zgodą prokuratora. – Działamy też na podstawie wskazówek rodziny lub informacji zawartych w listach pożegnalnych, jeżeli istnieją – opowiada Marasek – Dodatkowo podejmowane są standardowe procedury, jak przy poszukiwaniu osób.
Zdarza się, że ratownicy są zawiadamiani o zamiarach popełnienia samobójstwa, na przykład przez rodziny samobójców lub ich samych. Niektóre z tych historii kończą się tak, jak opisane w kronikach z października 2013 roku. Wtedy TOPR otrzymał od zakopiańskiej policji informację o mężczyźnie, który udał się w rejon Giewontu najprawdopodobniej w celach samobójczych. Po poszukiwaniach, które nie przyniosły rezultatu, okazało się, iż mężczyzna powrócił do hotelu, w którym mieszkał. Dalszy rozwój sprawy znany jest policji. W latach wcześniejszych również zdarzały się podobne sytuacje. W listopadzie 2012 roku Strażnicy TPN bezskutecznie poszukiwali dwóch mężczyzn, którzy wybrali się w Tatry w celu popełnienia samobójstwa. Bywają też przypadki, które mimo zawiadomień nie skutkują akcją poszukiwawczą ratowników (brak danych) i są przekazywane policji.
Osoby opisywane w powyższych historiach to mieszkańcy Zakopanego, Podhala, ale nie tylko – także przyjezdni z Krakowa czy dalszych rejonów Polski. Dlaczego wybierają góry? Powodów takiej decyzji jest równie wiele, jak wiele może być przyczyn decyzji o popełnieniu samobójstwa. Może się za tym kryć symbolika, czy nawet estetyka – choć brzmi to brutalnie. Góry mogą stać się „narzędziem” samobójstwa, bo są miejscem odludnym, bo są blisko (jeśli samobójcą jest mieszkaniec Zakopanego czy okolic), mogły być też związane blisko z życiem danej osoby, która postanowiła właśnie tam je zakończyć. Od pytania dlaczego góry, ważniejsze jednak jest pytanie: dlaczego w ogóle?
Katarzyna Paluch
Podczas pisania artykułu korzystałam z następujących źródeł:
Kroniki Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego
Mariusz Zaruski „Na bezdrożach tatrzańskich”, Wyd. M. Arcta, Warszawa 1923
Zdzisław J. Ryn: „Samobójstwa w górach”, [w:] “Wierchy”, R. 55(1986), Warszawa-Kraków, 1990, 112- 126.
Szczególnie dziękuję swoim rozmówcom, Tomaszowi Kozłowskiemu, Andrzejowi Maraskowi i Jakubowi Hornowskiemu, za uprzejmość, podzielenie się wiedzą i nieocenioną pomoc przy powstawaniu materiału.