Włączając najnowszą płytę polskiego kwintetu Vołosi nie przypuszczałam, że w pierwszych kilkunastu minutach albumu, przebiegnę się uchem po klasycznej kameralistyce, ludowej śpiewności i atmosfery rodem z ECM.
Przyzwyczajamy się powoli do tego, że gdy wydawca czy inny piarowiec, pisze o różnych łączeniach w muzyce – jak w przypadku Vołochów, klasyki i folkloru – to traktujemy te słowa na wyrost, bo „no jasne, dwóch po szkole muzycznej, to od razu klasyka” i „trzech z Beskidu, to zaraz folk, zaraz takie łączenie”. Tymczasem Vołosi naprawdę to robią. Oba filary ich muzyki – ten klasyczny i ten folkowy – są w dodatku intensywnie eksplorowane, a ich cechy charakterystyczne wyraźnie uwypuklane. Nic się tu nie zaciera i nie gubi. Tu faktycznie klasyczna współczesność stoi obok ludowości.
Ta ludowość z kolei jest wieloraka i prawdziwie po nomadzku stapia w sobie wpływy z najrozmaitszych kultur, choć na moje ucho – głównie tych okalających łuk Karpat, ale nie tylko. Utwór „Tsakvisi”, który wziął tytuł od greckiej miejscowości, nosi w sobie coś z bałkańskiego klimatu. Ale już w „Tańcu” słychać wyraźne inspiracje słowackim i węgierskim tańcem, mamy też cesarskie walce, a obok nich – brzmienia dwudziestowiecznej klasyki. Inspiracji i naleciałości można szukać bez końca, ale jest jedna rzecz w muzyce zespołu, która spaja je wszystkie klamrą. To imponująca wirtuozeria i wszechstronne wykorzystanie sonorystycznych możliwości instrumentów smyczkowych. I to jeszcze z taką energią, że można poderwać się do tańca siedząc przy biurku.
Metafora nomady, człowieka wolnego i jego życia pełnego możliwości, doskonale charakteryzuje album „Nomadism”. Jest bogato i kosmopolitycznie, to muzyka pełna możliwości i możliwości w pełni wykorzystane. Trudno o lepsze użycie potencjału klasycznie wytrenowanych umysłów i ludowej żywiołowości. Tytuł folkowego albumu tego roku, przynajmniej póki co, należy do nich.
Kaśka Paluch
Vołosi, Nomadism, Unzipped Fly Records, 2015