Tatry Słowackie: Rohatka

Nie widzę nigdy większego sensu w szczegółowym opisywaniu szlaku, krok po kroku, detal po detalu, w stylu: parkujemy samochód, w plecakach ciąży nam kilka litrów wody, ale idziemy raźno, bo czeka nas konsumpcja drugiego śniadania na polance. Po 13 minutach umiarkowanie szybkiego marszu mijamy kłosówkę wyginającą się w lewo, a naszym oczom ukazuje się las… drzew. Parafrazując klasyka. Na takie właśnie opisy trafiałam szukając charakterystyki szlaku na Rohatkę z Łysej Polany i nic mi one kompletnie nie mówiły o faktycznych trudnościach albo czasie przejścia. Uznałam więc, że muszę to sprawdzić osobiście.

Jest w sieci kilka opisów tego szlaku i każdy różni się od siebie diametralnie. Jedni odradzają przechodzenie ze słowackiej strony, od Zbójnickiej Chaty, w kierunku polskiej – przez Rohatkę właśnie – z powodu ogromnego niebezpieczeństwa, jakie panuje po tej stronie szlaku. Przyznam, że zmroziła mnie ta informacja. Ale na kolejnej stronie znajduję opis, w którym to „ogromne niebezpieczeństwo” jest określone jako „umiarkowane trudności”. No więc, kurczę blade, jak tam w końcu jest? Przeszłam to miejsce w obie strony (powrót tą samą drogą) i teraz już wiem, że: 

– Droga na Rohatkę to prawie 6 godzin wymagających przede wszystkim dobrej kondycji. Hardkor zaczyna się w ostatnich 40 minutach dojścia do celu i tam już naprawdę jest niebezpiecznie. W tym sensie, że mam za sobą Orlą Perć – i to nie raz – a tam dość tak spięło mi wnętrzności (możliwe, że także dlatego iż jestem z dnia na dzień starsza, bardziej rozsądna i wystrachana). 

– Widziałam tamże młodego człowieka, który próbując pokonać tę drogę pod okiem, a właściwie komendą, człowieka starszego – ojca prawdopodobnie – trząsł się jak osika i wycharczawszy po czesku „boję się” w końcu skapitulował, wybierając powrót na stronę Zbójnickiej Chaty. Stojące pod tym człowiekiem chojraki w obcisłych spodenkach wołające, że „spoko, się nauczy się”, chwilę później na klamrach dyszały i drżały z niepokoju tak samo jak ja. 

Reasumując, to może być bułka z masłem dla tych, którzy Czerwoną Ławkę robią przed śniadaniem, są zwinni jak małe kotki, sprytni jak szatan i odważni jak prorok Jonasz. Ale dla przeciętnego turysty wejście, a zwłaszcza zejście, drogą na Rohatkę od strony Łysej Polany jest wyzwaniem. Może być bardzo niebezpiecznie, na przykład kiedy jest tam ślisko. Bardzo nie chciałabym zmagać się z tym szlakiem po deszczu. Nie chcę siać paniki i histerii, mówię jak jest. Przyda się konkretne obycie z łańcuchami, klamrami i pewną ekspozycją, zanim wybierzecie się na Rohatkę. 

Co do reszty szlaku: na pewno jest długi. Bardzo długi. Informacja na znaku przy parkingu za starą granicą polsko-słowacką (na szlak wchodzimy mijając przejście graniczne, mostek – zaraz za nim w prawo, dobrze to widać) mówiąca: „masz do celu prawie 6 godzin, ogarniasz to? 6 godzin! tyle samo pociąg z Krakowa jedzie do Poznania, weź to poczuj” może trochę dobić. Na szczęście, kiedy ja wchodziłam na ten szlak, było straszliwie zimno – jak na lipiec (bo ledwo ponad 0 stopni o 6 rano), więc dla rozgrzewki tempo było szybkie (to możliwe, bo szlak jest niemalże płaski), a poza tym po pobudce o 4.40 na tym etapie wycieczki jeszcze się śpi. 

Przespałam tak 30 minut i doszłam do miejsca, w którym kończy się szlak rowerowy, czyli Polany Biała Woda i gdzie rozpościera zapierający dech widok na Młynarza, Wysoką, Rysy, Żabią Czubę, odrobinę Gerlacha nawet widać. W ogóle szlak przez Dolinę Białej Wody (słow. Bielovodská dolina) choć jest mozolny i długi, to prawie tego nie czuć, bo sceneria zmienia się co chwila: a to piękny las, a to widoki na szczyty, więc idzie się z otwartymi ustami przez cały czas i półprzytomnym z zachwytu. To dobrze. Im bliżej celu jesteśmy, tym piękniej się robi, pojawiają się stawy, coraz ładniejsze widoki, coraz bliższy jest nam Młynarz, Wysoka, ale też robi się coraz bardziej stromo. I powiedzmy to sobie bez bicia: co najmniej 3 godziny tłucze się strome, choć wygodne, podejście. Widoki oszałamiające i na nich polecam się skupić. Na pewno nie na tym, że „skoro idę już 3 godziny, to zostało mi jeszcze… o mon Dieu, jeszcze drugie tyle, nieeeee!”. 

Na pocieszenie: właśnie mniej więcej ostatnia godzina podejścia do Rohatki jest taka, że czas szybko mija. Adrenalnia skutecznie sobie ze znużeniem radzi! 

A więc do tego miejsca, nie licząc jednego króTkiego podejścia z łańcuchem (nie wolno go bagatelizować), jest dość łatwo i wygodnie. Po ok. 4h dochodzimy do rozdroża szlaków, noszącego imię Zamrznutý kotol, czyli Kocioł pod Polskim Grzebieniem (logiczne) nad Litworowym Stawem. Stamtąd tłumy idą na tenże słynny Grzebień, w prawo, ale my kierujemy się w lewo na Rohatkę. Znak mówi 45 minut i faktycznie tyle mniej więcej to zajmuje. Na końcu wspomniane klamry i łańcuchy, na bardzo dużym nachyleniu (momentami niemal pionowym). Ale i po drodze jest ciekawie, bo trzeba przebrnąć przez osuwające się rumowisko, na którym przy okazji nietrudno pomylić drogę (parę osób zawracało, stąd wniosek). 

W sumie na Rohatkę udało nam się dojść szybciej niż straszył znak – licznik GPS naliczył 5.30h z postojami. Powrót zajął nam właściwie tyle samo – trochę ze względu na „korki” na łańcuchach (wspomniany młody człowiek), trochę ze względu na dłuższe postoje w celach fotograficznych, a trochę po prostu z powodu zwykłego zmęczenia. Cała wyprawa zajęła nam 11 godzin. 

Podsumowanie: 

Trudność szlaku: duża, dla zaawansowanych, obytych z klamrami, łańcuchami i ekspozycją. Długość: od Łysej Polany na Rohatkę 5 godzin 30 minut (na znaku 5.45h), powrót tą samą drogą niemal tyle samo. W sumie ok. 30 kilometrów i 11h marszu. Widokowo: mistrzostwo świata.

Kaśka Paluch

rohatka, tatry, tatry słowackie

Podróże, muzyka, książki, filmy
wywiady, artykuły, recenzje

Znajdź nas

To była piękna przygoda!

Po trzynastu latach istnienia, Etnosystem.pl zakończył swoją działalność. Strona pozostaje w charakterze archiwum. Dziękuję za tę piękną przygodę i do zobaczenia w innym miejscu – zapraszam na noisefromiceland.com

Kaśka Paluch