Kaśka Paluch: Zacznijmy od tego: skąd Twoje zainteresowanie wiatrem halnym w ogóle?
Michał Bielawski: Halny pojawił się w moim życiu przez przypadek, bo pomysł na film podsunął mi producent Maciek Kubicki. Halny skojarzył mi się od razu z wielką siłą sprawczą, czymś nieuniknionym a nawet przeklętym, owianym złą legendą. Trochę o tym porozmawialiśmy i zaiskrzyło. Wydało się nam, że to szansa na opowiedzenie czegoś oryginalnego i być może wyjątkowego. To było już kilka lat temu, pod koniec 2013 roku a zainteresowanie halnym przyszło z czasem, w miarę postępów w pracy i gromadzenia ludzkich historii.
Czy, a jeśli tak, to według jakiego klucza dobierałeś bohaterów dokumentu? Jak się poznaliście, jak wyglądała Wasza praca, jak trafiłeś na ich historie?
Bardzo szybko było wiadomo, że film powinien łączyć historie wyjątkowych bohaterów z opowieścią o halnym. Chodziło o to, żeby połączone opowieści o bohaterach nie słabły w zderzeniu z niezwykłością wiatru. W jakimś sensie, chodziło o to, żeby życie bohaterów miało w sobie coś z wiatru… Postanowiliśmy szukać ludzi, którzy mają różne związki z wiatrem: od najbardziej oczywistego, bo zawodowego związku, jaki łączy z wiatrem meteorologów czy strażaków, ratowników medycznych lub pracowników parku tatrzańskiego, przez mniej oczywiste skojarzenia, jak dzieje się w wypadku ludzi z aeroklubów, którzy szybują na fali halnego. Chciałem też, żeby w filmie pojawił się ktoś, kto z wiatrem będzie miał związek nieoczywisty, nie wiedziałem jaki, ale chodziło o kogoś, kto pozwoli poprzez film opowiedzieć coś o góralach, a być może otworzy nas na inny wymiar. Wtedy do rozmowy włączył się Bartek Solik, który żyje w Zakopanem i zebrał sporo doświadczeń jako fotograf i dziennikarz. Bartek poznał kiedyś Teresę Bachledę-Kominek, zupełnie niezwykłą postać, z której pomocą film oderwał się trochę od ziemi. Również dzięki przygodzie reporterskiej Bartka natrafiliśmy na Staszka z Dzianisza. Staszek Jarosz to otwarty na ludzi, dowcipny, ale charakterny baca. Pojawiliśmy się w jego życiu w chwili w momencie, gdy właśnie zamierzał stawiać wiatrak. Pojawił się ktoś narażony na działanie wiatru, a zarazem korzystający z jego siły. Wydało mi się to znakomitym dopełnieniem filmu.
Wiatr halny dla mieszkańców Podhala jest codziennością. Kiedy oglądałam dokument, z jednej strony pomyślałam „gdyby ktoś mnie zapytał jaki to ma wpływ na moje życie, pozwoliłoby mi spojrzeć na to z innej perspektywy, doceniłabym zainteresowanie”. A z drugiej pomyślałam, że dla górali jest to coś tak „normalnego”, że robienie filmów o halnym, zdawać by się mogło, jak to się mówi tutaj, niepotrzebnym „fizjologowaniem”. No więc, z którą z tych postaw się spotkałeś na początku?
Właściwie z obiema choć z drugą znacznie rzadziej. O pomyśle na film rozmawiałem najpierw z ludźmi, o których słyszałem, że coś na ten temat wiedzą: z przewodnikami tatrzańskimi, znajomą lekarką z Zakopanego. Bardzo dużo dała mi rozmowa z nieżyjącym już, byłym naczelnikiem TOPR, Michałem Jagiełłą. Michał był nie tylko ratownikiem, ale i poetą zakochanym w górach, który naprawdę je rozumiał. Moi rozmówcy byli zaintrygowani i generalnie życzyli mi szczęścia. Dopiero potem odważyłem się podejść do bohaterów, których chciałem zaprosić do udziału w filmie. Tutaj wyglądało to nieco inaczej, bo choć każdy z nich wiedział, że robię film o wietrze, to każdy rozumiał to na swój sposób. Okazywało się to po jakimś czasie, kiedy niektórzy z nich nie chcieli się zbyt odsłonić i przyznać do emocji związanych z wiatrem, albo rzeczywiście ich nie mieli. Ta powściągliwość dała mi wiele do myślenia. I może trochę wtedy chodziło o „fizjologowanie” ale może przekazane w inny sposób. Miałem wrażenie, że moja ciągła chęć rozmowy o wietrze była trochę odbierana jak coś na co można odpowiedzieć anegdotami, ale na serio nie trzeba wyjaśniać, bo wszyscy te historie znają, są trochę z nich ulepieni. I to było bardzo ważne, bo zrozumiałem, że warto to podejście przekazać w filmie, bo to jakby część charakteru ludzi gór.
Na podhalańskich wsiach halny kojarzy się głównie ze zniszczeniami. Zakopane jest pod tym względem dużo bezpieczniejsze, więc społeczność skupia się przede wszystkim na tym psychologicznym aspekcie wiatru. W filmie ich znaczenie dzielisz właściwie po równo. A personalnie, który z tych aspektów dla Ciebie miał większą wagę?
Osobiście bardziej interesowała mnie ta psychiczna strona, bo wydawała się trudniejsza do pokazania i to psychiczne szkody są częścią legendy halnego. Z czasem, gdy przybywało scen kłótni między bohaterami i udało się zarejestrować kilka bardzo intensywnych interwencji pogotowia, zacząłem się czuć bezpieczny z zebranym materiałem. Wymagało to jednak pracy z bohaterami, czekania na sytuacje, w których jakoś się odsłonią. Potem przyszła decyzja, że widzowi może być potrzeba „dowodów”, na to, że wszystko, co pokazuję w filmie dzieje się naprawdę. Wtedy uznaliśmy z producentem, że dobrze byłoby abym przesłuchać nagrania telefonów alarmowych ze zgłoszeniami z okresu nadejścia halnego. Okazało się to niesamowicie owocne, bo po przesłuchaniu blisko tysiąca nagrań zrozumiałem, że te rzeczy, o których mówi się jako o części legendy, dzieją się naprawdę. Potem jednak, gdy miałem filmować w halny to ta uznana przeze mnie za trudniejszą strona wiatru okazała się „łatwa” i przede wszystkim dużo bezpieczniejsza. Filmowanie w wiatr wymagała ciągłego uważania na to, co dzieje się wokół nas. Kiedy byliśmy w środku lasu podczas wiatru, którego prędkość przekraczała 150 km na godzinę, uświadomiłem sobie, że porwaliśmy się na coś naprawdę szalonego. Na koniec – na etapie montażu, chodziło jeszcze o to, żeby te dwa aspekty umiejętnie ze sobą połączyć, sprawić, że widz poczuje jak bardzo się uzupełniają. Bo właściwie dopiero wtedy dostajemy pełny obraz halnego.
Czy sam odczułeś, któryś z tych skutków halnego?
Raczej nie reaguję źle na zmiany pogody choć w górach zdarzało mi się gorzej spać na 1-2 dni przed nadejściem wiatru. Po zdjęciach w mój pierwszy, porządny halny, gdy wiało ponad 150 km na godzinę, łamało drzewa, palił się las, a my musieliśmy to sfilmować napięcie było we mnie tak duże, że dostałem okropnego bólu głowy, ale nie mogłem zasnąć. W końcu jednak zasnąłem i następnego dnia było bardzo przyjemnie, bo spadł śnieg. Przed ostatnim, szóstym halnym, na którego nadejście się szykowaliśmy stało się coś innego: zorientowałem się, że zacząłem krzyczeć na naszą kierowniczkę produkcji. To było dziwne, ale po chwili do mnie dotarło, że tak właśnie jest, kiedy zbliża się wiatr.
Twój film można odbierać także jako opowieść o nieuniknionym, czymś, na co nie mamy wpływu, na czego przyjście możemy tylko czekać. Twoi bohaterowie chcą jednak w jakiś sposób zatrzymać ten proces, jakoś mu się postawić. Ich działania nie przynoszą jednak oczekiwanego efektu. Czy można to odbierać jako lekcję akceptacji nieuniknionego właśnie?
To jeden z ważniejszych tematów filmu więc cieszę się, że o to pytasz. Myślę, że tym, co czyni górali wyjątkowymi jest właśnie ich reakcja na nieuniknione. Opowieść o halnym, to w dużej mierze opowieść właśnie o tym, jak radzą sobie z nim ludzie gór. Ważne jest to, co bohaterowie robią w wiatr, ale jeszcze istotniejsze jest chyba to, czy się po nim podniosą. Opowieść o tym co robią, to dla mnie ważna opowieść o człowieczeństwie, o prawdziwym harcie ducha. W tym sensie spotkanie z wiatrem to faktycznie lekcja akceptacji nieuniknionego, czegoś o czym duża część społeczeństw uparcie usiłuje zapomnieć, bo najbardziej dba o święty spokój i bezpieczeństwo. Jakimś okrutnym paradoksem tej sytuacji jest to, że takie podejście ściąga na nas prawdziwą tragedię w postaci katastrofy klimatycznej.
Jednocześnie film, szczególnie historia poetki zakochanej w lesie, pokazuje bardzo bliski związek człowieka z naturą, szczególnie człowieka mieszkającego w górach. Czy masz wrażenie, że dziś, gdy wiele osób otacza się jednak „miejskim komfortem” coś podobnego staje się bardziej egzotyką? Że trudniej zrozumieć punkt widzenia osób, które – choćby przez sam fakt miejsca urodzenia – żyją w zupełnie innej rzeczywistości?
Nie jestem przekonany czy rzeczywiście ten mechanizm to wynik bliskości natury lub od niej odcięcia. U części ludzi z miast widać przecież częsty pęd na peryferie, na prowincję, właśnie w poszukiwaniu głębszego kontaktu z Naturą. Ceniony neurobiolog, profesor Jerzy Vetulani mówił o wykształceniu się u części współczesnych ludzi pewnej empatii wobec natury, umiejętności przeżywania krzywd dziejących się Naturze. To doświadczenie, które do niedawna było człowiekowi ewolucyjnie obce. Z pewnością bardzo wielu ludzi żyjących przy Naturze, na przykład w górach, doświadcza i przeżywa kontakt z nią w niezwykle organiczny sposób. Nie rozumiem jednak dlaczego całkiem często o tę przyrodę nie dbają, dlaczego mając tak bliski kontakt z naturą, potrafią wrzucać stare opony do pieców, truć siebie i innych. Szacunku dla lasu czy zrozumienia dla jego rytmu życia, jakie prezentuje Teresa życzyłbym więc naprawdę wielu ludziom. Przypominam sobie jak duże emocje wzbudzała wycinka Puszczy Białowieskiej właśnie w miastach. Jakimś sposobem, to właśnie ludzie, w teorii bardziej, bo zawodowo związani z ochroną przyrody ochraniali wycinkę drzew a nie drzewa. Tłumaczono to kornikiem i nie słuchano nikogo innego włącznie z Komisją Europejską. Niestety, kiedy minister Szyszko zniósł konieczność starania się o zgodę na wycinkę drzewa na prywatnym terenie, pod piłę poszły tysiące drzew w całym kraju, zarówno w dużych miastach jak i na prowincji. Wydaje mi się, że to o co pytasz, to sprawa wrażliwości na przyrodę lub jej braku. To postrzeganie naszego miejsca w porządku natury jako narzucających jej warunki lub jako równorzędny element złożonego i skomplikowanego organizmu. Niesie to jednak ze sobą odpowiedzialność, o której, skupieni na sobie, wciąż zapominamy.