Kiedy Azam Ali w swoich mediach społecznościowych poinformowała, że jej najnowszy album – napisany, zagrany i wyprodukowany przez nią samą – niemal uderzył w szczyt listy przebojów Billboard, nie kryłam swojego zaskoczenia. Nieczęsto bowiem artyści z kręgu worldbeat, szczególnie ci pozbawieni potężnego zaplecza promocyjnego, mogą się cieszyć taką popularnością. Azam Ali zdała się jednak znaleźć przepis na złoto: sięgnęła po rozwiązania z topowych synthpopowych wykonawców z lat 80-tych, które zastosowała do swojej rozpoznawalnej na całym świecie stylistyki. Hipnotyzujący wokal unoszący się nad elektroniczną mgłą, poprzetykaną w kilku miejscach elementami tradycyjnej muzyki Bliskiego Wschodu, miejsca pochodzenia artystki.
To płyta zachwycająca, ale potrzebująca czasu. Przykładowo, pierwsze dwie kompozycje, „Hope” i tytułowy „Phantoms” nie wyróżniły się dla mnie niczym szczególnym. Ot, kolejna płyta Azam Ali. Coś wyraźnie zmienia się w „The Blue”, może odważniejsze wejście w brzmienia sprzed dekad, wyraźny taneczny bit, krystaliczna produkcja i te wschodnie wstawki – gdyby Fever Ray nagrywała w Iranie, mogłoby to brzmieć podobnie. Gdzie indziej Azam posiłkuje się jeszcze brzmieniem kameralnego zespołu smyczkowego, kompozycje z niemal minimalistycznych rozrastają się do wielkich, przepełnionych dramaturgią rozmiarów.
Azam Ali płynnie lawiruje między światami stylistycznymi, między epokami i muzycznymi rejonami geograficznymi. O tym też miał być z założenia album „Phantoms”. „To płyta o tym, jak rozwijamy nasze wielowymiarowe osobowości, w wielowymiarowym wszechświecie” – mówiła artystka w rozmowie z PopMatters.
Kiedy wysłuchamy jej w całości, pozwolimy sobie zagłębić się w jej wielowątkową filozofię i ideę, poczujemy jak muzyka Ali wciąga, hipnotyzuje i kompletnie nas – w dobrym rozumieniu tego słowa – osacza.
Kaśka Paluch