Żyjąc w świecie, w którym do masowej komunikacji informacyjnej dostęp mamy praktycznie wszędzie, bez żadnych ograniczeń w sensie cenzorskim, trudno nam sobie wyobrazić, że dziś – w XXI wieku – są na świecie wciąż miejsca, gdzie dostęp do Facebooka, Twittera czy wszystkich informacji zawartych w Google’ach, może być monitorowany przez władzę. Takich miejsc jest jednak wiele – komunistyczne Chiny, Korea, Kuba. Yoani Sanchez swoim blogiem „Generacion Y” uświadomiła milionom Internautów, że żyją w prawdziwym, informatycznym luksusie.
Książka „Cuba libre”, będąca niczym więcej, jak tylko – i aż – polskim tłumaczeniem jej blogowych notek, pokazuje przede wszystkim to, co – jak pisałam na początku – dla wielu z nas jest totalną abstrakcją. Konieczność ukrywania faktu posiadania komputera, płacenie niebotycznych sum za krótką łączność z Internetem – to tylko parę faktów, które z pisania bloga czynią działaniem na granicy prawa lub zupełnie poza nim. Po lekturze „Cuba libre” zabawne wydają się twierdzenia na przykład polskich blogerów, dla których pisanie internetowego pamiętnika jest misją. Dla mieszkanki Hawany blog jest walką o wolność, bezlitosnym rozprawianiem się z rygorystyczną administracją Kuby, która ogranicza to, co dla człowieka jest najważniejsze w poczuciu bezpieczeństwa – wolność umysłu.
Yoani Sanchez opisuje absurdy społeczno-administracyjne swojego kraju w sposób pozbawiony przesadnej egzaltacji czy emocjonalności. Podaje suche fakty, zadaje retoryczne pytania – resztę musimy dopowiedzieć sobie sami, zareagować bądź udawać, że to nas nie dotyczy. Prowadzi wojnę za pomocą bitów i bajtów, zamiast ostrej amunicji. We współczesnym świecie okazuje się, że to oręże znacznie bardziej potężne. Sanchez igra z ogniem, naraża się na niebezpieczeństwo (została zresztą w swoim kraju dotkliwie pobita, przez co później długo musiała poruszać się o kulach), bo chce „piórem”, a raczej klawiaturą, zmienić swoją rzeczywistość. Nie dla siebie, ale przyszłych pokoleń, którym – być może – przyjdzie żyć w podobnym umysłowym, intelektualnym więzieniu.
Notki w „Cubra libre” nie są ułożone w kolejności chronologicznej, dzieli je raczej tematyka i natura poruszanych problemów. Poznajemy Kubę od strony osoby, która mieszka i żyje „wewnątrz” systemu – dzięki Yoani możemy zobaczyć coś, czego nigdy nie poznamy będąc na Kubie turystycznie. Sami przecież dobrze wiemy, że to jak chociażby miasto, które zamieszkujemy na stałe, postrzegają przyjezdni, nierzadko zupełnie rozbiega się z naszym zdaniem na temat danego miejsca. Przy tym nasze odczucia dotyczyć mogą kwestii komunikacji miejskiej czy klimatu towarzyskiego. Odczucia Yoani Sanchez dotyczą podstawowych funkcji życiowych, wartości człowieka w społeczeństwie, samego jego rozwoju. Takiej Hawany nie widać na pocztówkach.
To lektura obowiązkowa dla każdego, kto nie jest obojętny na zjawisko reżimu i ucisku człowieka. Dla każdego, kto ma choć minimalne poczucie, że w zamian za wolność, którą sam ma, powinien być wdzięczny – chociażby tym, którzy kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wcześniej ją dla nas wywalczyli. Tak, jak dziś walczy Yoani Sanchez. Zwłaszcza dla Polaków „Cuba libre” powinna stać się pouczającą, wartościową lekturą.
Kaśka Paluch