Nie trzeba znać języka Bambara, żeby w „Né So” usłyszeć smutek. Ale to smutek nie bezrefleksyjny. „Każdy cel musi mieć przyczynę. Każdy sukces oparty jest na przyczynie. Każda porażka na celu bez przyczyny”.
Rokia Traore do Mali wróciła w chwili, gdy jej ojczyznę ogarnęła wojna. Artystka mówi, że przebywanie na terenach wojennych to niewyobrażalna trauma, ale też sprawdzian naiwności ludzkiej i weryfikacja wartości. O tych wszystkich, często sprzecznych emocjach, opowiada na „Né So” albumie, którego tytuł w języku Bambara oznacza po prostu dom. W tej sytuacji domem Rokii Traore okazuje się nie tylko Mali, ale też miasta, w których spędziła większość swojego życia.
Zupełnie jakby artystka chciała odreagować, jakby nie chciała na tej płycie być „za bardzo Mali”. Sięgnęła więc nie tylko po pomoc międzynarodowego grona artystów, ale też środki wyrazu – brzmienia pustynne mieszają się z bluesem, amerykańskim songwritingiem. Kulminacją takiego zetknięcia kultur jest jej wykonanie „Strange Fruit”. Przypomina w tej aranżacji Cassandrę Wilson i wydaje mi się, że jej koleżanka po fachu – gdyby w swojej twórczości sięgała po elementy muzyki malijskiej – mogłaby brzmieć bardzo podobnie.
https://www.youtube.com/watch?v=fmbmf-YVHoo
Rokia Traore mówiła, że nagrywanie tej płyty przypominało jej powrót do debiutu, bo tak samo jak wtedy musiała opracowywać nowe środki wyrazu, zwrócić się ku własnym korzeniom. I tak, choć jest tu delikatna melodyjność, pustynny blues i ciepłe harmonie, to płyta nasiąka melancholijnym smutkiem, jakąś refleksją, wycofaniem. Myślę, że gdy rozumie się wszystkie teksty, odbiór płyty jest jeszcze silniejszy. Ale i bez tego trafia mocno, a taki mini-wstrząs powinien się dziś przydać każdemu.
ocena: 7/10
Kaśka Paluch
Rokia Traore, Ne So, Nonesuch 2016