Odbywanie dwóch podróży jednocześnie – tej geograficznej i tej w głąb siebie – jest domeną dwóch stylów podróżowania. W górach, bo góry sprzyjają klimatowi autorefleksji, pokonywania własnych słabości, przełamywania barier i bliskiego obcowania ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Oraz podróżowanie w samotności, co rozumie się samo przez się. Łukasz Supergan łączy jedno i drugie.
Rozmawiając, przy okazji wywiadów, czy czytając książki Łukasza, stwierdzałam parokrotnie, że być może podróżowało by nam się razem świetnie, ale bardziej chyba prawdopodobne jest, że przestalibyśmy się znosić po niedługim czasie. Z jakiegoś powodu bowiem samotnicy podróżują samotnie lub z kimś, kto ich samotniczy tryb uzupełni. W każdym razie jest we mnie sto procent zrozumienia dla drogi, którą Supergan obrał i tego jak nią podąża. Mimo, że samotne wędrowanie tysiącami kilometrów przez nieznane, niebezpieczne, obce góry Zagrosu, może wydawać się nierozsądne, by nie powiedzieć, że szalone. Brawurowe? Możliwe. Zresztą, kiedy Supergan opisuje swoją wspinaczkę bez sprzętu, z linką zaciągnięta z plandeki, pod którą spał, przez głowę przemykają jednocześnie słowa uznania, podziwu i krytyki. Na szczęście autor zdaniem o „proporcu głupoty i odwagi” komentuje się sam.
O swojej podróży opowiada stylem malowniczego konkretu. Bez zbędnego upiększania, koloryzowania, pseudofilozoficznego, mentorskiego patosu. Czuć w jego słowie mozół wędrówki, męczarnię choroby, poczucie ulgi i szczęścia z tych lepszych momentów. Od czasu do czasu Łukasz zaprasza czytelnika do wnętrza swojego umysłu, dzieląc się snami, wątpliwościami, zadając pytania. Supergan pytania zadaje przede wszystkim sobie. Choć miał świetną okazję do zrobienia dziesiątek wywiadów, do zabawy w quasi-antropologa, do wypracowania w sobie postawy analityka i komentatora, Łukasz oddaje się tylko obserwacji ludzi, których spotyka. Jego opinię na temat konkretnych zachowań, tradycji, zwyczajów napotkanych ludzi poznajemy bardzo rzadko i zazwyczaj powierzchownie. Miłą odmianą dziś jest czytać opowieść o podróżniku, który wędruje dla siebie, poznania i zmiany wewnątrz siebie, bez aspiracji do zmiany świata, Iranu czy stosunku świata do Iranu. Dzięki temu skupiamy się na wędrówce, pokonujemy trudności razem, czujemy zimno, głód i pragnienie, przeżywamy te góry wspólnie. Dziś do Iranu jeździ tak wiele osób, rekreacyjnie czy „dziennikarsko”, że tego opiniowania, które przewala się przez publikacje czy wykłady, ma się już serdecznie dość. Podróżowanie z Łukaszem, skupienie na „tu i teraz” czy na specyficznym stanie umysłu typowym dla długich wędrówek, w którym mózg zawiesza się na granicy świadomości, jest przyjemną i ubogacającą odmianą. W pewnym sensie to odsłania kwintesencję podróżowania, które powinno służyć stawaniu się lepszym człowiekiem, bo – koniec końców – tak naprawdę wpływ mamy tylko na to jak sami zmienimy się podczas podróży. Supergan mówi wprost, że to jest cel jego wędrówek. Dlatego wyżej napisałam, że jest we mnie sto procent zrozumienia dla jego drogi.
„Pieszo do irańskich nomadów” to bardzo dobrze napisana, wciągająca i fascynująca historia. Po lekturze zostajemy w podziwie dla uporu i wytrwałości Łukasza. Zostajemy też w pytaniach i wątpliwości, o sens, celowość, potrzebę takich wypraw. Przede wszystkim jednak Supergan zostawia czytelnika w ogromnym głodzie drogi.
Kaśka Paluch
Łukasz Supergan, Pieszo do irańskich nomadów, Muza. S.A., 2016
fot. Instagram @ŁukaszSupergan