Fala memów po ujawnieniu składu nowego kanadyjskiego rządu pod przewodnictwem Justina Trudeau („because it’s 2015”), relacje z podróży, spotkania z Kanadyjczykami czy przekazy znajomych z emigracji, a nawet Kanada jako azyl dla amerykańskich uchodźców z serialu „Opowieści podręcznej”. Wiele czynników składa się na to, by ten kraj postrzegany był jako istny raj na ziemi, miejsce, w którym każdy chciałby żyć i każdemu żyje się dobrze. 

Katarzyna Wężyk robi pokerowe „sprawdzam” i wyrusza do Kanady sprawdzić czy boski Justin naprawdę istnieje i popytać mieszkańców raju jak się tam żyje, po tej drugiej stronie. Przystępowałam do lektury z pewnymi obawami. Głównie o to, że książka okaże się laurką złożoną Kanadzie, że zachwyt nad zdecydowanie kontrastującym do polskich klimatów krajem zaburzy proporcje uczciwej reporterskiej pracy. Okazało się jednak, że Wężyk wykonała kawał dobrej roboty, proporcje zaburzone były jednak gdzieś indziej. Była to bowiem robota bardziej researcherska niż reporterska.

Lekkie pióro i poczucie humoru – od tej strony Wężyk dała się już poznać swoim czytelnikom swoich tekstów w „Wyborczej” i widzom „Przy kawie o sprawie” Krytyki Politycznej – w dobrym, dynamicznym stylu rozpoczynają książkę. Do tego pierwsza rozmowa pojawia się już w samochodzie złapanym „na stopa”. Jest energicznie, przewija się sporo dialogów i osób. Później tempo siada, autorka zaczyna robić wgląd w biografię premiera i historię Kanady, który to trwa tak długo, że zaczynam zastanawiać się po co było jechać tak daleko, skoro wystarczyło do biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Katarzyna Wężyk historię Kanady przytacza w sposób równie lekki i nierzadko żartobliwy, ale to jednak jest wiedza encyklopedyczna. Wyjątkiem jest reportaż o sytuacji rdzennej ludności – o tej części historii Kanady, przyznam szczerze, nie wiedziałam. Fakty Wężyk podaje zmieszane z rozmową z jednym z ocalałych ze szkół dla rdzennej ludności i to chyba najbardziej zbliżony do reportażu, poruszający fragment lektury. 

Sporo jest napomknięć o tym, z czego Kanadyjczycy dumni nie są i być raczej nie powinni i o tym, czego Kanadzie wszyscy zazdroszczą. Nierzadko to jednak tylko liźnięcie tematu, a do tego pod koniec lektury podawane są nam jeszcze raz te same informacje. Powtarzanie się to zresztą bolączka całej lektury, mam jednak przeczucie graniczące z pewnością, że to raczej efekt niedbałej pracy redaktora. 

Fakt, że „Kanadę. Ulubiony kraj świata” czyta się przyjemnie, lekko i jest to często lektura pouczająca. Musicie być jednak naprawdę zainteresowani tematem, inaczej jest ryzyko, że odłożycie książkę tak szybko jak szkolny podręcznik do historii. 

Kaśka Paluch