„Alfabet zakochanego w Indiach” to trochę przewodnik, trochę pamiętnik, trochę podręcznik do historii sztuki… zapis luźnych myśli i skojarzeń, których jedynym porządkiem jest porządek alfabetu. A i tak Jean-Claude Carriere zachęca do opuszczenia porządku alfabetycznego i czytania książki według zamieszczonych wewnątrz odnośników (w internetowej terminologii powiedzielibyśmy „linków”). Po „Alfabecie…” możemy się więc swobodnie włóczyć. Zupełnie jak po Indiach.
Wiedza Carriere’a na temat Indii, kultury, sztuki, mentalności i zwyczajów ludzki dosłownie poraża już po pierwszych kilku zdaniach lektury. Tak swobodne wypowiedzi, naszpikowane dygresjami, może prowadzić tylko ktoś, kto zjadł zęby na temacie – w tym przypadku: na Indiach.
Z „Alfabetu…” można nauczyć się naprawdę wiele. Przystępny, gawędziarski sposób narracji sprawia, że to raczej opowieść przyjaciela zafascynowanego Indiami niż czytanie książki. Wolałabym jednak by autor – znakomity znawca teatru, rzeźby i malarstwa – nie zbliżał się więcej do tematu muzyki indyjskiej (sam przyznaje, że nie posiada wiedzy pozwalającej na jej przyzwoity opis). To zbyt skomplikowany temat, by traktować go powierzchownie, zwłaszcza, że w kontekście rozbudowanych opisów fresków czy rzeźb, wspomnienie o muzyce wypada słabo i blado. Nie znam oryginału, więc nie wiem czy winę ponosi autor czy tłumacz za rozbrajające konsonanse i… „asonanse”. Wystarczyło sprawdzić pierwszy lepszy słownik by odkryć tam „dysonans”, zamiast narażać się na śmieszność.
Poza tym drobnym potknięciem, zwiedzając Indie z Carrierem poznajemy najważniejsze zabytki, ale też te mniej znane, o których nie piszą przewodniki i do których nie pędzą tłumy turystów. Uczymy się o indyjskiej i hinduskiej sztuce, rzeźbach, malarstwie – przy ciekawszych dziełach Carriere zatrzymuje się na dłużej, objaśnia detale. Poznajemy indyjski teatr, kinematografię, nawet trochę polityki. Jest też oczywiście sporo o ludziach, ich mentalności, zwyczajach, „Alfabet…” nasiąknięty jest ciekawymi anegdotami i opowiadaniami ukazującymi Indie jako istną mozaikę kolorów, barw, osobowości, kraj pełen różnorodnej sztuki, tak nasycony, że aż nierealny. Może dlatego Carriere pisze, że Indie tak naprawdę nie istnieją?
Pozwólmy więc sobie na zagłębienie się w mistyczne i mityczne Indie, powłóczmy się po nich niespiesznie, zatrzymując się przy budowlach nas interesujących. Usiądźmy na trawie i obserwujmy jak zmieniają się kolory wraz z porą dnia. Indii nie da się poznać w całości, nie warto nawet próbować. Po co więc spieszyć się? Lepiej poczuć klimat, zachłysnąć się atmosferą Indii. Tak, jak robi to Carriere.
Kaśka Paluch