Książki o sporcie czyta się chętnie, szczególnie wtedy, kiedy samemu uprawia się sport. Prawdę mówiąc nie wiem czy ktoś, kto nie uprawia biegania – niekoniecznie biegi górskie – ma jakiś powód do tego, żeby sięgnąć po „Stopy w chmurach”. Nie wiem tego, bo biegam. Jeśli jednak jakiś powód ku temu ma, to z pewnością się nie rozczaruje. Richard Askwith napisał bowiem książkę, która poza tym, że opowiada o ulubionej dyscyplinie sportu, jest po prostu… ciekawa i dobrze napisana. Choć z pewnymi wyjątkami.
Literatury biegowej przewinęło się przed moimi oczami sporo. I często niestety o jej wartości świadczy wyłącznie tematyka. Książki pisane przez sportowców najczęściej są co najwyżej poprawne, pod względem literackim, natomiast pod każdym innym – jak dynamika, konstrukcja fabuły, o zgłębianiu osobowości bohaterów nie wspomnę – naprawdę trudne do przełknięcia. Dlatego do propozycji Askiwtha podeszłam ostrożnie – i miło się zaskoczyłam. To literatura, którą przede wszystkim dobrze się czyta. Niemały wpływ na taki efekt miało zapewne dziennikarskie doświadczenie autora, ewidentnie obytego ze słowem pisanym. Oczywiście, że nie jest to Faulkner, ale sprawne posługiwanie się piórem to na tej półce książkowej jednak nie reguła. Drugą zaletą „Stóp w chmurach” jest fakt, że nie jest to książka o biegach po zwykle niedostępnych dla szaraczków górach wysokich, Himalajach czy nawet Alpach. Czytamy o górach brytyjskich, które nie tylko pod względem geograficznym, ale też wysokościowym są bliskie naszej wyobraźni. Najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich, Ben Nevis, ma 1344 m.n.p.m. To mniej więcej tyle, ile liczy Sarnia Skałka w Tatrach – jedno z ulubionych miejsc entuzjastów górskiego biegania zresztą. Askwith nie opisuje więc historii kosmicznych, których my sami prawdopodobnie nigdy nie doświadczymy, ale coś dostępnego, bardziej „naszego”. To zbliża przeżycia autora i jego bohaterów, do naszych własnych.
To jednak miecz obosieczny, bo też „Stopy w chmurach” są książką szczególnie brytyjską, to jest skupioną na historii, zawodach, zawodnikach i wydarzeniach związanych ściśle z górami Anglii. Sporo tu nazwisk dla większości osób interesujących się bieganiem nieznanych. Czasem jest to nużące – zwłaszcza w momentach, w których autor zapędza się kronikarsko w wymienianiu nazw szczytów czy nazwisk i czasów – po co? czy ktoś to zapamięta, o ile w ogóle przeczyta, a nie tylko omiecie wzrokiem? Ale czasem bywa pouczające – nigdzie nie dowiedziałam się tyle o historii brytyjskiego biegania co ze „Stóp w chmurach”.
Najciekawszymi momentami tej historii, z którymi najsilniej się identyfikujemy, są opisy treningów i przygotowań do zawodów. Askwith nie boi się pisać o swoich porażkach, o fizjologii biegania, o myślach zwątpienia, jakie pojawiają się w wielu momentach biegowego życia. Nie robi z siebie bohatera i być może dlatego właśnie już od pierwszych stron budzi sympatię czytelnika.
„Stopy w chmurach” to pozycja, po którą bez wątpienia powinien sięgnąć każdy biegacz. Gwarantuję, że po lekturze historii Richarda Askwitha poczujecie, że asfaltowe chodniki czy leśne ścieżki powoli przestają wam wystarczać. I wtedy podniesiecie oczy wyżej. W stronę gór.
Kaśka Paluch
Richard Aswkwith, Stopy w chmurach, Galaktyka 2014