Anoushka Shankar jest dziś najwybitniejszą instrumentalistką Indii, grającą na sitarze. Kontynuując dzieło swojego ojca – Raviego Shankara – łączy klasyczną muzykę indyjską z zachodnią popkulturą. Przy okazji premiery jej nowej płyty „Traces of You”, którą nagrała z Norah Jones i legendą asian underground – Nitinem Sawhneyem rozmawiamy… nie tylko o muzyce.

Kaśka Paluch: Niemal wszystkie twoje utwory oparte są na indyjskich ragach. Wiesz, że dla tak zwanego świata Zachodu ragi indyjskie to głównie „muzyka relaksacyjna”. Dzięki twoim kompozycjom – i opisom do nich dołączonym – można się dowiedzieć, że ragi to coś znacznie więcej…
Anoushka Shankar: Bardzo bym chciała, żeby tak było. To ciekawe co mówisz, bo takie płyty, jak „Traces of You” nie są oczywiście płytami klasycznie indyjskimi, nie ma tam czystych rag. Ale ponieważ jestem klasycznie wykształconym muzykiem, nie potrafię oprzeć się wykorzystaniu klasyki nawet, jeśli mocno z tym eksperymentuję. Choćby właśnie opierając te utwory na ragach. Więc to bardzo ciekawe, że nawet jeśli słuchacz nie jest specjalnie zainteresowany tradycyjną muzyką Indii i nie słucha jej na co dzień, to dzięki „Traces of You” ta muzyka staje się dla niego bardziej przystępna. I czasem to prowadzi do tego, że odbiorca faktycznie zaczyna przenosić swoje zainteresowanie na klasyczne brzmienie. Dla mnie to jest wspaniałe.

Na brzmienie „Traces of You” duży wpływ miał Nitin Sawhney, legenda asian underground. Bardzo wyraźnie to słychać. Jak wyglądała wasza współpraca? Zderzenia osobowości czy przeciwnie?
Przyjaźnię się z Nitinem od wielu lat, więc pracowaliśmy jako dobrzy znajomi, ludzie, którzy się świetnie rozumieją.

Moim ulubionym utworem z tej płyty jest „Metamorphosis”, który kończy się mantrą Mah… mahamam… OK, pomóż mi. (Śmiech)
Mahāmṛtyuṃjaya [Anoushka wymawia nazwę z mocnym indyjskim akcentem. I długo się ze mnie śmieje.]

Dobra, poddaję się. W każdym razie mantra kojarzy się, oczywiście, z medytacją. Sama medytujesz?
Tak. Medytacja daje mi praktykę, która pozwala zbliżyć się do życia i do siebie. Im bardziej zbliżam się do siebie, tym bardziej potrafię siebie zrozumieć. Ale nie tylko dzięki medytacji. To także wykonywanie muzyki, uprawianie jogi, nawet gotowanie czy słuchanie muzyki. Każda z tych rzeczy może być dla mnie czymś w rodzaju medytacji, tak samo, jak dosłowne trwanie w medytacji.

Więc gra na sitarze też jest taką praktyką?
Nie zawsze. Gram różne rodzaje muzyki, czasem bardzo energetyczne i szybkie – niezbyt uduchowione. Ale w niektórych przypadkach gra na sitarze może być rzeczywiście bardzo medytacyjna, bo jest dokładnie „byciem w danym momencie” i jest formą czystej koncentracji. I to jest dla mnie praktyką medytacji.

Indie mają dwie twarze. Z jednej strony znamy je z obrazków filmów bollywoodzkich, z drugiej – z przerażających wiadomości telewizyjnych. Jak ty sama je widzisz?
To złożony obraz. To zbyt zróżnicowany kraj, by móc go kategoryzować. Przecież to kraj będący kontynentem. Więc jest tyle różnorodności w jego historii, ludziach, jedzeniu… że ciężko go traktować nawet jak jeden kraj. Indie są piękne i wyzywające, zagmatwane i wspaniałe. Kocham je i nienawidzę. To mój dom. Czuję z nimi związek, trudny do opisania. Indie mają w sobie coś takiego, że czujesz ich bliskość nawet, kiedy jesteś daleko. Choćby ze względu na kulturę i duchowość – sztukę, jogę. Myślę, że jest naprawdę dużo pięknych rzeczy, które Indie dały światu, tak wiele wartości, że można czuć z nimi związek wszędzie.

Mówisz o sztuce, ja wspomniałam o Bollywood i twoim klasycznym wykształceniu. Czy poza grą na instrumencie, kształciłaś się też w innych kierunkach sztuki indyjskiej? Na przykład w tańcu?
Tak, uczyłam się tańczyć kiedy byłam dużo młodsza, kiedy miałam 10 czy 11 lat, ale jakoś… nie bardzo to kontynuowałam. (Śmiech)

Dlaczego?
Po pierwsze niezbyt to czułam. Taniec indyjski jest, tak samo jak gra na instrumencie, formą klasyczną i wymaga sporej praktyki i zaangażowania – na każdym etapie coraz większego. Kochałam taniec, ale nie czułam, że się do tego nadaję i że będę mogła poświęcić temu więcej siebie. To muzyka była moją największą pasją. Ale taniec wywarł ogromny wpływ na moje rozumienie tej muzyki.

Mówiłaś, że „Traces of You” jest mocno inspirowane twoimi podróżami. O miłości do podróży wiemy już chociażby po płycie „Traveller”, ale czy lubisz podróżować także bardziej „wewnętrznie” – przez muzykę i inne rodzaje sztuki?
Każdy rodzaj sztuki, życie, ludzie, wywierają ogromny wpływ na to, co robię. Są moją ważną inspiracją. Słucham muzyki różnego rodzaju – i pod względem stylistyki, i czasu, w jakim powstała, ale nie słucham jej dużo, jeśli wiesz o co mi chodzi. Sporo w tym muzyki klasycznej, wielu odmian world music, elektroniki, starego jazzu, country, ale też muzyki alternatywnej, punka. Czerpię z wielu źródeł. 

Nie mogę uwierzyć w to, że słuchasz punka.
(Śmiech) No tak jest…

Czerpiesz z tego jakąś dziką energię?
Wiesz, lubię energię w muzyce. Kiedy dorastałam, słuchałam naprawdę dużo bardzo ciężkiego psychodelicznego transu. Kiedy miałam naście czy dwadzieścia lat, lubiłam wolny czas spędzać na rave’ach, z przyjaciółmi – wielu z nich było didżejami. To nie były początki moich muzycznych kolaboracji (śmiech). Po prostu wyskakiwaliśmy na imprezy i graliśmy różne kawałki dla zabawy. Moja muzyka zawsze była dla mnie bardzo ważna, ale możliwość zetknięcia się z takimi ciężkimi brzmieniami pozwoliła mi traktować ją nieco bardziej zwyczajnie. Jest istotną częścią mojego życia, ale nie traktuję jej śmiertelnie poważnie cały czas.

październik 2013
rozmawiała: Kaśka Paluch
zdjęcia: Samudra Sengupta