Fuzja europejskiego folku z dominantą bałkańską, wjeżdża rozpędzona niczym Węgierskie Koleje Państwowe MÁV.
Besh o droM, jeden z najpopularniejszych zespołów z Budapesztu na początku tego roku zaprezentował nową płytę, zatytułowaną „20”. Jak zawsze zgodnie ze swoim mottem, że „tradycja nie zachowuje popiołów, ale trwa w ogniu” nowa muzyka Węgrów to ogień, karuzela, rollercoaster, szalone pasaże i bębny w jednym bulgoczącym kotle.
Besh o droM, zespół, który powstał – jak pisze ich wydawca, Fonó Budai Zeneház – w odpowiedzi na pytanie, którego nikt nie zadał (hehe) od początku nie bierze jeńców. Jest jak burza, która przychodzi nagle i niespodziewanie. I wszelkie określenia dotyczące uderzania czy gwałtowności tu pasują, choć nie jest to muzyka agresywna. Wręcz przeciwnie – taneczna, momentami funkująca, rock’n’rollowa (w końcu to fuzja… wszystkiego), bardzo melodyjna i pozytywnie zakręcona. Tempo jakie Besh o droM narzucają wymaga jednak odpowiedniej kondycji i pewnie towarzystwa jakiegoś dobrego, węgierskiego kékfrankosa (to takie kwaśne wino).
Zresztą muzycy kondycję pewnie też muszą mieć wybitną, bo krople potu mam na czole od samego słuchania z jaką prędkością po strunach violi porusza się Pettik Ádám.
Besh o droM „20” to jest dokładnie taka płyta jakiej oczekiwalibyście od tego węgierskiego zespołu. Ścieżka, którą obrali lata temu jest już dobrze wydeptana i choć z czysto dziennikarskiego punktu widzenia z przyjemnością przyjęłabym jakieś zmiany, to nie zaprzeczę, że dobrze bawiłam się słuchając albumu. Przede wszystkim budzi apetyt na koncerty zespołu – bo właśnie z myślą o nich został nagrany. A więc do zobaczenia i usłyszenia gdzieś na trasie.
Kaśka Paluch