Aktualnie w muzyce Pawła Kaczmarczyka jest przestrzeń na różne style i brzmienia: od etno, przez jazz, po elektronikę oraz DJa i orkiestrę symfoniczną. Pomiędzy nimi pianista i zarazem kompozytor nie stawia granic. Podobnie jak pomiędzy tym, co minione a współczesne. Właśnie ukazała się jego najnowsza płyta „Tatra” zainspirowana folklorem góralskim i twórczością Ignacego Jana Paderewskiego. Ile przeszłości i tradycji przejął oraz przełożył na muzykę XXI wieku?

Agnieszka Lakner: Lubisz wędrówki po górach?

Paweł Kaczmarczyk: Kilka razy byłem na Jazz Camping Kalatówki organizowanym przez Zbyszka Namysłowskiego. Taki tygodniowy pobyt pozwala na spenetrowanie przestrzeni gór, to mój ulubiony sposób medytacji. Przy szybkim świecie, jaki mamy za oknem, medytacja i wyciszenie dają chwilę wytchnienia. Na początku medytowałem z niechęcią, a teraz coraz częściej i coraz bardziej tego potrzebuję. Chodzenie po górach to jeden z moich ulubionych sposobów.

W Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra interpretujesz Album tatrzańskie Ignacego Jana Paderewskiego, który powstał z inspiracji kompozytora góralskimi melodiami z Podhala. Jak bliska jest Ci tradycyjna polska muzyka?

Na pewno więcej wiem na temat muzyki folkowej, pomimo tego, że w ogóle nigdy nie poświęciłem jej czasu, niż o muzyce jazzowej, chociaż mam z nią styczność już od 12. roku życia i codziennie ją studiuję. Polska muzyka folkowa zawsze była muzyką naturalnie mnie otaczającą.

Mam pewien problem z nazwaniem siebie jazzmanem, bo wiem, że nigdy wystarczająco nie zgłębię całego jazzu.

To ciekawe, szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę, że zostałeś nazwany objawieniem polskiego i europejskiego rynku jazzowego.

Mam pewien problem z nazwaniem siebie jazzmanem, bo wiem, że nigdy wystarczająco nie zgłębię całego jazzu. Jazz nie będzie dla nas zrozumiały, dopóki nie będzie dane nam żyć jak muzycy w Ameryce. W żaden sposób nie możemy równać się z nimi stylistycznie, czy z ich głębią, bo ta muzyka jest właśnie ich folklorem. Tak samo jest z muzyką góralską, która jako folk chyba najbardziej zaszczepiła się w naszym kraju. Jazz jest w głównej mierze muzyką Afroamerykanów, w większości związanych z kościołem baptystów, gdzie już od małolata mają kontakt z instrumentem. W ich muzyce czuć przeszłość, czuć krzywdę, jaką spotkała ich afrykańską ziemię. Kiedy zrozumiesz, jak głęboko to na nich oddziaływuje, wiesz już, dlaczego ich muzyka jest tak przepełniona soulem.

Nie da się zgłębić całej muzyki na świecie. Nie poznamy twórczości wszystkich kompozytorów, dzieł muzycznych, nie zbadamy nigdy do końca historii muzyki, nie poznamy wszystkich utworów i wykonawców. To stale żywa materia, pozostawiająca jeszcze wiele do odkrycia i zmieniająca się tak często, jak długo człowiek tworzy i wyraża siebie poprzez dźwięki.

Zabraknie na to życia! Sama muzyka etniczna to niezliczona ilość fantastycznych regionów na świecie. W samych Chinach jest 51 mniejszości narodowych, które liczą powyżej 1 miliona ludności. Każda mniejszość ma swoje zwyczaje, w jednych jest patriarchat, w drugich matriarchat, są inne obrzędy. Wydaje nam się, że ich muzyka jest podobna, ale jest to zupełnie inna stylistyka! I mówimy o samych Chinach! Czasami jest to muzyka przekazywana od setek lat z pokolenia na pokolenie. Podziwiam ludzi, którzy jarają się muzyką etno, bo z nią jest podobnie jak z kosmosem – to jest nieskończoność, nikt nie jest w stanie stwierdzić, gdzie tak naprawdę się kończy.

Tradycyjna muzyka kapel ludowych jest też chyba najbardziej autentyczna i naturalna, wynikająca z potrzeby muzykowania, a nie z zapisanych nut. Myślisz, że to spontaniczne muzykowanie jest w jakimś stopniu podobne do jazzu?

Muzycy folklorystyczni i ci obracający się w etno są fenomenalnymi improwizatorami. Widzę tu wiele bezpośrednich analogii do muzyki jazzowej. Paderewski właściwie też był muzykiem improwizującym i jazzmanem. Ciekawym zjawiskiem jest dla mnie klasyka oraz jej rozumienie. Przecież wielcy klasycy tak naprawdę improwizowali, tworząc swoje dzieła, a zapisywali je tylko dlatego, że tak działał ówczesny rynek wydawniczy. Zapisane improwizacje i tak grali na sto różnych sposobów, nie tylko interpretacyjnie. Album tatrzańskie powstał w bardzo podobny sposób, kiedy Paderewski natchniony pobytem na Podhalu zaczął improwizować pierwsze motywy zasłyszane od kapel góralskich.

Nie odniosłeś jednak wrażenia, że wykorzystane przez Paderewskiego melodie są bardzo proste i banalne? Na przykład taki Taniec zbójnicki W murowanej piwnicy….

Miałem chwile zwątpienia i właściwie mam tę rozkminę od momentu, kiedy wydałem album Complexity In Simplicity. Tytuł wskazuje już filozoficzne rozważanie na tematy, które poruszasz. Te proste rzeczy są najtrudniejsze, te, które są unikatowe i w pewnym sensie niepowtarzalne. Może to ograniczać albo być sposobem na wyrażenie siebie. Mnie dało świadomość tego, skąd pochodzę, zrozumiałem, jak bardzo jestem przesiąknięty tą muzyką. Na dużej imprezie pod tytułem wesele, czy imieniny zawsze ktoś zaintonuje którąś z tych góralskich pieśni, więc zrozumiałem, że pomimo, że nie jestem z Podhala, melodie te są we mnie głęboko zaszczepione. Żeby zacząć pracować nad tym materialem, musiałem najpierw zrzucić z siebie ograniczenie, jakim jest tylko ten jeden znany kierunek obchodzenia się z melodiami. Był też moment, kiedy zrozumiałem, że to bardzo polskie i głęboko we mnie tkwi.

Miniatury fortepianowe Paderewskiego w Twojej intepretacji rozrosły się na dużą skalę, z udziałem orkiestry, DJa i trio jazzowego. Jak wyglądał proces twórczy i droga od drobnych, niepozornych utworów do dużego przedsięwzięcia?

Album to zbiór kontrastów niewalczących ze sobą i zestawień, które pokazują, że odległość pomiędzy nimi ma dużą siłę. Miniatury fortepianowe i orkiestra z dużym składem; muzyka elektroniczna i muzyka akustyczna, neoromantyzm i współczesny beat, kolaż tego, co słyszymy codziennie z głośników, muzyka jazzowa, a właściwie muzyka Afroamerykanów i skupienie się na gatunkach r’n’b, soul, hip hop, gospel – można dużo wymieniać. Ostatnio słucham też sporo elektroniki, więc nasiąknąłem tymi brzmieniami. I sam tytuł Kaczmarczyk versus Paderewski, który nie jest walką, bo absolutnie nigdy bym nie wpadł na pomysł, żeby się mierzyć z Paderewskim. Pokazanie tego versus w różnych aspektach budowania koncepcji albumu, to nie walka, tylko zestawienie, jest to pewien znak równości. Trzeba tylko zobaczyć, gdzie ta siła w podanych elementach tkwi. Tak, jak w życiu – na wszystko jest miejsce i nic nie jest lepsze od drugiego.

Kiedyś byłem bardziej oporny, ale teraz coraz częściej poddaję się temu, co do mnie przychodzi, bo rzuca mnie to w dobre rejony.

Co skłoniło Cię do podjęcia się aranżacji twórczości Paderewskiego i opracowania jej na swój sposób?

Album tatrzańskie w swojej pierwszej odsłonie został zrealizowany cztery lata temu i był projektem na zamówienie. Nigdy nie robiłem takich rzeczy i nie przepadałem za zamówieniami, bo odbierają one pewien początkowy flow, przez który utożsamiam się z projektem. Kiedyś byłem bardziej oporny, ale teraz coraz częściej poddaję się temu, co do mnie przychodzi, bo rzuca mnie to w dobre rejony. Wracając do „Tatry” – czułem, że chciałbym podejść do tego projektu inaczej niż te trzy, cztery lata temu, bo przez ten czas wiele rzeczy w moim życiu się zmieniło. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, w tym przede wszystkim nowy team menadżerski, który pozwolił mi zrealizować to, na co wcześniej nie mogłem sobie pozwolić. Dzięki temu powstał finalny album, ale po drodze były jeszcze inne, ciekawe opcje jego realizacji.

Nie chcesz ich zdradzić?

W początkowym zamyśle „Tatra” była płytą, która nie miała wychodzić szerokim nakładem. Nagle okazało się, że jest to jeden z ważniejszych albumów, jakie do tej pory nagrałem. Pomysły, które nie trafiły na album, zostaną zrealizowane za jakiś czas. Może za rok, dwa, a może za pięć lat, warto poczekać. Okres czekania na realizację ważnego przedsięwzięcia, któremu się szczerze poświęca czas, który jest przemyślany od początku do końca; i w którym popełniło się wiele błędów, z których później się wycofało, jest moim sposobem na pracę.

Album tatrzańskie to prawdopodobnie najwcześniejszy przykład sięgnięcia po oryginalny folklor góralski na gruncie muzyki fortepianowej, i chociaż został on pozytywnie przyjęty, historycy uważają, że nie przetrwał próby czasu i został przyćmiony przez twórczość Karola Szymanowskiego. Skusiłbyś się na kolejny eksperyment z klasyką, na konfrontację np. z twórczością Szymanowskiego?

Trudno mi sobie wyobrazić, czy przy zestawieniu tak wielkich osobowości, jak Paderewski i Szymanowski, ktoś kogoś mógłby przyćmić (śmiech). Skłonność do oceniania w przypadku sztuki wydaje się całkowicie niepotrzebna. Szymanowski na pewno też jest inspirujący, ale dla mnie liczy się przede wszystkim kontekst. Obecnie odczuwam potrzebę skoncentrowania się na swojej autorskiej twórczości. Ostatnie albumy – Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra i Wars & Kaper: DeconstructiON pokazały, że moje indywidualne podejście do muzyki mistrzów jest tak silne, że zmieniam ją na coś, co jest bardzo moje. Może lepszym kierunkiem jest pisanie własnej muzyki, bo tę, którą aranżuję i tak robię po swojemu? Czas pokaże.

W marcu tego roku, przy okazji wystawy poświęconej Paderewskiemu w Muzeum Narodowym, zagrałeś na jednym z jego fortepianów. Jakie to uczucie i wrażenie zagrać na tak historycznym instrumencie?

Chodziłem do szkoły jego imienia, a Album tatrzańskie został wydany dokładnie sto lat przed moimi urodzinami, w 1884 roku. W tym zestawieniu zagranie na instrumencie, przy którym Paderewski spędzał wiele godzin, nabiera osobistego znaczenia. Wkręcasz się w atmosferę tamtych czasów, kiedy widzisz wokół na wystawie wszystkie rzeczy związane z nim. Wjeżdża fortepian, jest strojony, przygotowany do tego, by zagrać, ale … to nie jest dobry instrument! Fortepian nie jest jak skrzypce – im starszy, tym lepszy. Jego wartość nie jest już wartością jakościową, tylko sentymentalną. To gra na zasadzie eksperymentu, bo struny już są zardzewiałe, klawisze się rozklejają. Grając, złamałem trzy klawisze, bo rozkleiły się i poodpadały ze starości. Pomimo renowacji instrument nigdy już nie zabrzmi tak, jak kiedyś. Jest jak portal, przez który wracasz w dawne czasy, by trochę ich dotknąć, poczuć i wyobrazić sobie np. że tu gdzie leżą twoje nuty, on kiedyś położył swój notes. Dopiero zetknięcie tych błahych rzeczy z instrumentem sprawia wrażenie.

Gościem specjalnym Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra jest Mino Cinelu. W jaki sposób doszło do Waszej współpracy?

Długo czekalem na to, aby zagrać z Mino, teraz nadarzył się ten moment i jest on pokłosiem moich „melanży” z muzyką etniczną, które zaczęły się w 2009 roku. Wtedy powstał mój pierwszy Ethno Collective. Zapraszałem do swoich zespołów takich muzyków jak dudukista Hovik Hovanisian, czy Jose Manolo Alban Juarez. Poźniej, w kolejnych wersjach, tego projektu pojawił się Mino Cinelu. Poznałem go na festiwalu Leszka Możdżera Enter Music Festival w 2010 roku. Utworzyliśmy potem Ethno Collective, w którym grał Theodosii Spassov, Jorgos Skolias, Grzech Piotrowski, Mino Cinelu i moje trio. Spotkaliśmy się na trzy dni próbowania, muzykowania, grania ze sobą. Wymienialiśmy się swoimi spostrzeżeniami, jammowaliśmy i zagraliśmy koncert podczas Lidzbarskich Wieczorów Jazzowych, który okazał się wielkim sukcesem.

Jak współpracuje się z kimś, kto grał z wieloma uznanymi zespołami jazzowymi na całym świecie, samemu będąc dwukrotnym laureatem nagrody GRAMMY?

Mino jest jednym z najbardziej zapracowanych instrumentalistów, grającym regularnie z największymi gwiazdami jak Sting, Stevie Wonder, Kate Bush, Herbie Hancock. Jest w centrum amerykańskiego świata jazzu. Ale tak naprawdę to nic w porównaniu z tym, jakim jest człowiekiem. Nigdy nie miałem marzenia, żeby zagrać z kimś, po to, aby poczuć się lepszym. Zdarzało się, że grałem z rewelacyjnymi muzykami, los tak sprawiał i był to wielki dar i doświadczenie, ale z Mino chcemy razem grać, bo fenomenalnie się ze sobą czujemy. Czas spędzony z nim jest jak ładowanie baterii. Niesamowita postać, która napędza świat wokół siebie. Z nim możesz iść tylko w górę, bo nie ma innej drogi. Jest tak rozkoszną i miłą osobą (śmiech).

Na płycie Kaczmarczyk vs Paderewski: Tatra przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Czy nowe, świeże podejście do tego, co minione jest sposobem na sukces i powodzenie projektu?

Dołożyłem wielu starań do tego, aby osadzić go w naszych współczesnych realiach, z elektroniką i instrumentami, które się w nim pojawiają. Większość projektów tzw. a tribute to jest próbą wiernego odtworzenia ducha minionych czasów. Nie jesteśmy w stanie, w sposób bezpośredni, oddać ducha jazzu lat 60. i 50., bo nie ma już takich instrumentów, jest inna szkoła, nie ma już też tych samych sprzętów nagraniowych. Kiedy pogodzisz się z tym i podejdziesz do tematów odległych historycznie nową drogą, to zaczyna to mieć siłę i podstawę do przetrwania. Ten projekt zostanie oceniony z sensem dopiero za pewien czas, gdy już uleży się w świadomości. Kiedy będzie można przesłuchać go wielokrotnie i odnieść się do tego, co rzeczywiście jest z Paderewskiego, co z folkloru, co jest jazzem, a co nie, bo ja jestem stąd i inaczej intepretuję groove. Nie wyobrażam sobie, żeby album „Tatra” był projektem tylko na chwilę.

Rozmawiała: Agnieszka Lakner
Zdjęcia: Agnieszka Wojtun