Gdyby kilkaset lat temu ktoś powiedział, że nadejdzie moment, kiedy muzyka ludowa wejdzie na sale koncertowe, zostałby wyśmiany i posądzony o niepoczytalność. A jednak stało się to, folkor jest coraz wyraźniej obecny w naszym życiu, czy tego chcemy czy nie – muzyka, którą onegdaj odtrącano i traktowano jako dzieło ludu ciemnego, teraz wydaje się jednym z niewielu przejawów szczerej, autentycznej twórczości.

O wartości, jaką Muzsikas mają w propagowaniu węgierskiego folkloru – przecież dopiero co odkrytego przez Bartóka i Kodalya – można mówić długo. Niezwykle popularni nie tylko na Węgrzech, zapraszani na chyba wszystkie istniejące na świecie festiwale folkowe (Daniel Hamar z zespołu, opowiedział mi, że kiedyś nawet zaproszono ich na festiwal muzyki celtyckiej – uznano, że pasuje… bo w sumie czemu nie), stanowią pewien wzór dla innych zespołów pragnących nie tylko pielęgnować rodzimy folklor, ale też w sposób mądry go rozpowszechniać.

Jedni kojarzą Muzsikas jako grupę grającą „czysty” folklor węgierski, dla innych ważne jest ich podejście do twórczości Bartóka. I właśnie na ten drugi aspekt położony został nacisk podczas koncertu w Millenáris Teatrum w Budapeszcie, z którego powstało omawiane DVD. Na scenie zespołowi towarzyszył znakomity, choć do tej pory mi nie znany, pianista Jenő Jandó i pieśniarka Mária Petrás.

Zamysł koncertu jest prosty, ale w swej prostocie ciekawy. To jakby konfrontacja bartokowskiej wizji ludowej muzyki węgierskiej, z jej „stanem rzeczywistym”. Słyszmy więc  solowe fortepianowe miniatury  spod kompozytorskiego pióra i ich autentyczną – często zaskakująco zbliżoną, nie tylko duchem – wersję. Techniki Muzsikas nie śmiem oceniać, bo musiałabym narazić się na pseudonaukową śmieszność. Warto jednak wspomnieć o wyjątkowej grze pianisty Jenő Jandó. Pod jego dłońmi fortepian stał się ludowym instrumentem, który porusza nawet wtedy, kiedy Jandó gra tylko jeden dźwięk. To imponujące, jeśli wiemy, że spora część pianistów nie jest w stanie nawet kątem oka zauważyć ludowości w utworach Bartóka, bo po pierwsze mogą na przykład nie być Węgrami, po drugie – trudności techniczne tych miniatur przesłaniają im cały świat.

Sposób, w jaki materiał został nagrany – od stricte technicznej strony – pozwala na etnomuzykologiczną wręcz obserwację techniki gry i budowy instrumentów ludowych. Mocna przewaga zbliżeń i planów makro, na których przyuważenie detali staje się łatwiejsze dzięki kontrastującemu ciemnemu tłu Sali koncertowej. To też znakomite dopełnienie dla tych, którym – jak niżej podpisanej – samo słuchanie zespołów folkowych nie wystarcza. Trzeba zobaczyć zespół, mimikę twarzy muzyków, ich odrapane skrzypce, żeby tak naprawdę poczuć klimat tego, co grają.

Oczywiście to, co tygryski lubią dodatki, kryje się w rozdziale „Extras”. Na omawianym albumie ten dział jest prawdziwą kopalnią wiedzy na temat Muzsikas i folkloru węgierskiego. Zobaczymy pracę artystów z wiejskimi muzykantami, fragmenty archiwalnych koncertów(szczególnie polecam ten z przepięknej sali koncertowej secesyjnego budynku Akademii Muzycznej im. F. Liszta, gdzie melodia „Pe Loc” została uświetniona autentycznym tańcem), czy fragmenty filmów, w których pojawili się Muzsikas. No i – last but not least – wywiady z muzykami i producentami krążka. Uff… materiału na trzy wieczory!

„Bartok Es A Nepzene” to prawdziwy skarb na pasjonatów węgierskiego folkloru, ale też dla tych, którzy nie mają na jego temat pojęcia, a chcieliby jakieś mieć. I w ogóle dla miłośników muzyki ludowej, tych, którzy chcą z obcowania z nią „wycisnąć” jak najwięcej. Teraz pozostaje tylko jechać do Budapesztu, dopaść jakikolwiek sklep muzyczny i zabrać ten skarb z półki. Szép estét!

Kaśka Paluch