Gdy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie szczytu Koziego Wierchu, poczułam charakterystyczny dreszcz. Głównie ze strachu. Ale też z fascynacji. To był początek obsesji.

Później poszłam na Świnicę przez Przełęcz Zawrat. Tam obecność upragnionego szczytu była już przerażająco bliska. Ale to nie jest wycieczka, na którą powinno się decydować spontanicznie. I chyba tylko dlatego, Świnica nie zrobiła na mnie większego wrażenia – nie była Kozim Wierchem. 

Najwyższy szczyt tatrzański w całości położony na terenie Polski to jeden z najtrudniejszych znakowanych szczytów w Tatrach. Położony jest na Orlej Perci i jego zdobycie polecam tylko tym, którzy z Wysokimi Tatrami są już obeznani. Orla Perć jest bowiem nie tylko trudna technicznie, ale bardziej psychicznie. Na dzień czy dwa przed naszą wyprawą na Kozi Wierch, z drogi pewną turystkę musieli zabierać toprowcy – strach przed dalszą drogą zupełnie ją sparaliżował. Wielokrotnie też obserwuje się turystów schodzących po słynnej drabince na Kozią Przełęcz z płaczem. W tym miejscu trzeba być dobrze przygotowanym kondycyjnie, technicznie, ale też odpornym na sporą ekspozycję. O dobrych butach i rękawiczkach chroniących przed otarciami od łańcuchów nie wspomnę. Wiem, że Kozi Wierch to nie K2, że szlak jest znakowany, a Orla Perć popularna, ale zbyt dużo dzieje się tam wypadków (śmiertelnych również), by bagatelizować to miejsce. Plany, by Orlą Perć uczynić via ferratą, na której konieczna byłaby autoasekuracja (a więc spejcjalistyczny sprzęt) też się skądś wzięły. W latach 1995-2004 na Orlej Perci zginęło 21 osób. Nie ma roku, by helikopter TOPRu nie podążał w stronę Koziego Wierchu. 

Dość straszenia. Dzień wyjścia na Kozi Wierch nadarzył się dzięki niespodziewanie pięknej i suchej październikowej aurze – nie pamiętam, kiedy ostatnio do Tatr zawitała tak piękna, słoneczna, gorąca jesień. Warunki były idealne. Po zakupieniu tzw. szturmu żarcia, spakowaniu plecaków i sprawdzeniu sprzętu (głównie oświetlenia, bo to jednak październik, a kto wie o której przyjdzie nam wracać), przyszedł czas na niespokojny, podekscytowany sen. Mozolną wędrówkę ropoczęłyśmy o 6 rano w Kuźnicach. Spora liczba turystów, jak na październik i dzień powszedni, zrobiła na nas wrażenie. Chcąc nadrobić czas stracony oczekiwaniem na bus-widmo, pędzimy do Murowańca i Czarnego Stawu Gąsienicowego. Udało się tam dotrzeć w 1,5h, więc jest dobrze. Kierujemy się w lewo niebieskim szlakiem nad Zmarzły Staw. Tu gubimy większość uciążliwego, rozkrzyczanego towarzystwa, która lezie na Zawrat. My natomiast idziemy w lewo, żółtym szlakiem (początkowo połączonym z zielonym, na Granaty) w stronę Koziej Przełęczy. Za plecami zostawiamy Czarny Staw, a Zmarzły mieni się złotymi kolorami w jesiennym słońcu. Wreszcie jest cisza, wreszcie z namaszczeniem możemy podziwiać majestat surowych skał. Podejście na Przełęcz nie jest długie, ale mozolne. Gdzieniegdzie trzeba wspomóc się łańcuchami, nogi podnosić wysoko i pilnować szlaku, którego oznaczenia gubią się na kamieniach. No właśnie: kamieniach. Szybko żałujemy, że w naszym ekwipunku nie znalazły się kaski, chociażby rowerowe. Co chwila z góry lecą mniejsze lub większe lawinki rozpędzonych kamieni, zrzucanych przez turystów nad nami (których nie widzimy ani nie słyszmy, ale spadające kamienie są aż zbyt wyraźnym dowodem ich obecności). Docieramy wreszcie na Kozią Przełęcz (2137 m.n.p.m.) skąd po raz pierwszy przed nami rozpościera się zapierający dech widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. 

Tu zaczyna się ta trudniejsza część wycieczki. Eksponowana. Bardzo. Wąskie gzymsy, łańcuchy przy ścianach, gołe skały i sporo przestrzeni pod butami – robią wrażenie. Podchodzimy na Kozie Czuby. Doskonała widoczność, słońce, nieskazitelnie czyste niebo rekompensują trudy i zmęczenie.

Przed nami najtrudniejszy moment – zejście z Kozich Czub na Kozią Przełęcz Wyżnią. Musimy pokonać niedługi, ale za to pionowy odcinek, ubezpieczony łańcuchami. Trzeba uważać, bo pod nogami nic nie ma. To jedyne miejsce na tatrzańskich szlakach, na którym zagrożenie jest bardzo realne. Spadek z Koziej Przełęczy Wyżniej gwarantuje około 200 metrów swobodnego lotu. Po tym, wyjście z Przełęczy na sami Kozi Wierch, które też nie jest łatwe, pokonujemy jakby siłą rozpędu, niesione na skrzydłach adrenaliny. 

Z Koziego Wierchu (2291 m.n.p.m.) możemy iść dalej Orlą Percią na Granaty, ale nam już wystarczy wrażeń, poza tym czas nieubłaganie pędzi, a my musimy jeszcze wrócić. Decydujemy się na zejście czarnym szlakiem w stronę Doliny Pięciu Stawów. Kozi Wierch z tej strony jest o wiele łatwiejszy (choć wracajc musimy uważać, by nie zrzucać na dół małych kamyczków, których w Szerokim Żlebie jest mnóstwo). Dochodzimy do Nowego Soliniska (1715 m.n.p.m.) i dajemy się oczarować pięknu Wielkiego Stawu Polskiego. Spędzamy nad nim chwilę – może za długą, bo rozleniwiamy się bardzo. Ruszamy dalej. Przed schroniskiem odbijamy na szlak zielony, podziwiamy Siklawę i rozpoczynamy mozolną wędrówkę w dół, Doliną Roztoki, do Wodogrzmotów Mickiewicza i na parking w Palenicy. Tam łapiemy busa. Zasypiam. 

Teraz konkrety, dla tych, którzy nie lubią beletrystyki 🙂 

Szlak: Kuźnice – Hala Gąsienicowa – Czarny Staw Gąsienicowy – Zmarzły Staw – Kozia Przełęcz – Kozie Czuby – Kozia Przełęcz Wyżnia – Kozi Wierch – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Siklawa – Dolina Roztoki – Wodogrzmoty Mickiewicza – Palenica Białczańska.
Czas przejścia: ok. 12 godzin