Tarkan, niegdyś jeden z „towarów” eksportowych Turcji o najsilniejszym potencjale, bożyszcze tłumów, całuśny gwiazdor orientalnego popu, dziś jest już nieco zapomniany. W dodatku management artysty nie bardzo chce (albo może) przebić się ponownie do globalnej publiczności, choć premiera nowego albumu jest do tego świetną okazję. I nie mam na myśli śpiewania po turecku, które do tej pory nikomu nie przeszkadzało. Jednak wypuszczanie informacji prasowych wyłącznie w tym języku zdecydowanie uszczupla grono ich odbiorców. Nie szkodzi, poradzimy sobie.

Pisanie o „Adimi Kalbine Yaz” jako o najnowszym longplayu Tarkana byłoby pewnym nadużyciem. Na krążku bowiem znalazło się tylko osiem nowych kompozycji, pozostałe pięć to remiksy. Proporcje – nietrudno zauważyć – dość specyficzne, jak na cały „album”.

A co nowego proponuje Tarkan? Jak zawsze potężną dawkę konkretnego dance-popu z naleciałościami tureckiej muzyki etnicznej. Tej niestety z albumu na album coraz bardziej śladowe ilości. Mimo wszystko – zawsze coś. Poza językiem znajdziemy przede wszystkim orientalne skale, tradycyjne instrumentarium z zurną na czele, kojarzone z turecką muzyką „salonową” brzmienie smyczków oraz charakterystyczny puls na bębnach (a nie perkusji). Za to konsekwentne podążanie ścieżką co jakiś czas stykającą się z etniczną warstwą kultury muzycznej Turcji Tarkanowi należą się duże brawa.

Obok instrumentarium, ważna dla łowców „tradycji” będzie też warstwa liryczna. Słowa niektórych utworów z „Admini Kalbine Yaz” są autorstwa zmarłej dwa lata temu aktorki i poetki Aysel Gurel, prawdziwej nestorki tureckiej kultury, której teksty w swoich utworach wykorzystywała też m.in. Sezen Aksu – szalenie popularna gwiazda tureckiej muzyki, jej żywa legenda. Notabene, Aksu również dorzuciła swoje trzy grosze do produkcji „Admini Kalbine Yaz” widniejąc na liście autorów tekstów (do utworu „Op”). Z kolei w „Kayip” Tarkan wykorzystał słowa poematu Gunaya Cobana, współczesnego tureckiego poety. Jak widać Tarkan do dóbr rodzimej kultury sięgnął ochoczo i głęboko.

Poza tym, jak zostało powiedziane wcześniej, jest tu dużo nieźle wyprodukowanego, ale też niezbyt oryginalnego popu i niezmiennie dobrego wokalu Tarkana. Miałam okazję usłyszeć tego artystę w tradycyjnym repertuarze i z pełną świadomością swoich słów skomentuję: robi wrażenie. Szkoda, że w programie popowym nie ma miejsca na tego typu popisy – poza balladami, których także tym razem Tarkan znacznie poskąpił.

„Admini Kalbine Yaz” ma kilka bardzo dobrych momentów i kilka bardzo słabych. Czasem dobrze zapowiadająca się kompozycja przeradza się w miernotę przez nieudany zabieg zmiany tonacji czy przejścia w stylistykę prymitywnego dance’u. Ale zdażają się też perły, kawałki typowo „tarkanowe” czyli trochę orientalne, trochę ponętne, erotyczne („Usta-Cirak”). To z całą pewnością album nierówny, który miałby problem z przebiciem się przez to, co obecnie dzieje się w alternatywnym, ambitnym popie. Chętnie też usłyszałabym w jego muzyce nieco więcej orientalizmów, które nadawały oryginalnego polotu utworom artysty. Tarkan ma duży problem z dojściem do formy z czasów „Simarik” czy chociażby „Karma”. Warto jednak śledzić jego poczyniania, chociażby przez szacunek dla niego, jako pierwszego artysty, który zyskał międzynarodową karierę nie śpiewając po angielsku i promując własną kulturę. Kto wie, w ilu obywatelach tzw. Zachodu zaszczepił miłość do autentycznej, tradycyjnej Turcji…

Kaśka Paluch