Opisywanie „Samsary” bez nadużywania epitetów w stylu „fantastyczny” czy „olśniewający” to trudne zadanie. W formie wizualnej film Frickego jest bowiem arcydziełem. Jego treść jednak… zasmuca.

„Baraka” skłoniła mnie do refleksji, ale obudziła zachwyt nad pięknem świata. „Samsara” od „Baraki” różni się jednak tak bardzo, jak nasza rzeczywistość sprzed dwudziestu lat różni się od dzisiejszej. Wnioski z tych obserwacji nie są wesołe. „Samsara” znaczy „nieustanną wędrówkę”, w tym przypadku jednak chodzi nie o nas samych, ale o to, co robimy z innymi i ze sobą. I jak. Fricke pokazuje bowiem rozpędzony wir, rozpędzoną pętle pozbawioną jakiejkolwiek kontroli i – oglądaną z odległej perspektywy – także sensu. Wytwarzamy ogromne ilości mięsa, które bez opanowania ładujemy w siebie, by później u chirurga plastycznego zamienić się w lalki. Zestawienie odsysania tłuszczu i korekcji nosa z fabryką sex-dolls i klubem go-go budzi w nas jakiś sprzeciw. Podobnie jak u gejszy, której piękny obraz zaburza łza cieknąca po policzku. Jesteśmy robotami i tworzymy roboty na własne podobieństwo. Tysiące rąk produkuje sprzęty, które później kolejne ręce niszczą, produkujemy maszyny do zabijania i wielkie armie, które nas przed nią obronią. Mnisi w Tybecie usypują mandalę, by ją zniszczyć. A my mamy swoją mandalę: żelazka, telewizory, samochody, komputery…

Ron Fricke w wielu zdjęciach-nie zdjęciach, zatrzymuje jeszcze jedną bardzo ważną informację: jesteśmy bardzo różni, ale tacy sami. Każdy rodzic – czy to w Somalii czy na ulicach Nowego Jorku – będzie tulił swoje dziecko z taką samą miłością, a kiedy dostanie broń – użyje jej do swojej i bliskich obrony. Nasz świat jest pełen analogii, których być może nie sposób zobaczyć z bliska. To, co mamy przed nosem, trudno zauważyć – trzeba obrać odpowiedni dystans by trochę z fascynacją, trochę z przerażeniem uświadomić sobie, że wszystko co nas otacza to koło, jak krąg życia zen, nieustanne przemiany i powroty. Sama „Samsara” taki krąg zatacza – w Tybecie. Fricke powtórzył sukces „Baraki” – stworzył niezwykle trafny i sugestywny komentarz do świata, nie używając ani jednego słowa.

Interpretacja i odbiór filmu są jednak osobistą sprawą każdego z nas – na tym też polega siła „Samsary”. To, co już nie jest tak subiektywne, to obraz i dźwięk, które zapierają dech. Myśl o niewyobrażalnym ogromie pracy, jaki twórcy musieli włożyć w nagranie tego dzieła, przyprawia o zawrót (nomen omen) głowy. 70-milimetrowa taśma pozwala na przyjrzenie się każdemu elementowi filmu jak pod lupą, jakby te wszystkie świątynie były na wyciągnięcie ręki. Fricke jest doskonałym obserwatorem – znajduje i filmuje tylko to, co najważniejsze i najpiękniejsze. Za cenę kinowego biletu zabiera nas w najodleglejsze zakątki świata i gdyby nie niewygodne fotele na sali, można rzeczywiście odnieść wrażenie, że jesteśmy w podróży. „Baraka” zadziałała na mnie jak medytacja, „Samsara” otwiera szeroko oczy. 

Kaśka Paluch