
– Jeśli myśli pani o wyjeździe turystycznym i przy okazji nie planuje szturmowania terenów zniszczonej elektrowni, to, odpowiadam krótko: bez obaw – przed wyjazdem do Tokio uspokaja mnie Piotr Bernardyn, który od 10 lat mieszka w Japonii. Niedawno nakładem Bezdroży ukazała się jego książka „Słońce jeszcze nie wzeszło. Fukushima. Tsunami”. Przy tej okazji rozmawiamy o słynnej japońskiej powściągliwości, o tym, czy 11 marca jest dla Kraju Kwitnącej Wiśni tym samym, co 11 września dla Amerykanów. I o tym, kto częściej ląduje na kozetce psychoterapeuty…
Kaśka Paluch: Kiedy i dlaczego poczuł pan, że Japonia jest pana miejscem na ziemi?
Piotr Bernardyn: Szczerze? Ja nigdy o Japonii tak nie myślałem. Jeśli używamy już tego nieco poetyckiego języka, to takim miejscem na ziemi dla mnie jest niezmiennie Polska. W Japonii, a ściślej w Tokio, spędzam po prostu od ponad dziesięciu lat większość swojego czasu. Pamiętam pierwszy krótki pobyt tutaj w latach 90. i zafascynowanie japońską egzotyką, pomyślałem wtedy, że muszę przyjechać na dłużej. Z kolejnymi latami tej egzotyki robiło się coraz mniej, Japonia stawała się przeźroczysta. Czym zatem jest dla mnie ten kraj? Na pewno nie ojczyzną, ale i nie zagranicą- jest jakimś bytem pośrednim. Natomiast ciągle reaguję na uroki Japonii, dobrze się tu czuję i nie mam typowego dla wielu obcokrajowców japońskiego rozdarcia typu „love-hate”.
Podkreśla się, że zna pan język japoński. Czy bez tej wiedzy w ogóle da się poznać Japończyków? Czy gdzieś w tych meandrach, zawiłościach i trudnościach języka japońskiego są ci skomplikowani Japończycy?
W żaden sposób nie mam zamiaru deprecjonować znajomości języków przy poznawaniu innych krajów. Ale język to przede wszystkim narzędzie komunikacji, choć głęboko wyrastające z kultury. Wyżej stawiam zmysł obserwacji, umiejętność współodczuwania, kojarzenia faktów, wiedzę o miejscu pobytu. Autorami ciekawszych, a nawet ważniejszych książek o Japonii są ludzie nie tylko nie znający języka japońskiego, ale i zawodowo nie związani z Japonia: Barthes, Benedict czy Koestler.
Jedną z najbardziej nurtujących mnie kwestii, po doniesieniach o tsunami i Fukushimie, były wzmianki o nadzwyczajnej postawie Japończyków. To, co pan opisuje jako „calm panic”, tę emocjonalną powściągliwość, co w Japonii jest zachowaniem pożądanym, na Zachodzie i w Europie… leczy się na kozetkach psychoterapeutów. Dlaczego w Japonii jest inaczej?
To efekt wychowania, socjalizacji. Małe japońskie dzieci są często bardziej rozbrykane i nieznośne niż ich rówieśnicy na Zachodzie. Dopiero jak pójdą do przedszkola, a potem do szkoły, to gorset obowiązujących norm i zachowań zaczyna się stopniowo zaciskać. Ciekawe są przypadki dzieci w wieku szkolnym, które spędziły kilka lat zagranicą – wiele ma potem trudności z przystosowaniem się do japońskich realiów. Być może ludzie Zachodu częściej lądują na kozetce u psychoterapeuty, pamiętajmy jednak, ze nawykowe tłumienie emocji może działać destrukcyjnie na organizm. Z drugiej strony pewna doza stoicyzmu i cierpliwości jest jak sądzę wartością pożądaną.
Z czego wynika ta „inność” japońskiej mentalności? To kultura czy religia, czy coś jeszcze innego?
A z czego wynika „inność” mentalności np. polskiej i niemieckiej? Czynników jest wiele i są one, by tak rzec, z różnej półki. W Japonii kulturę kształtował na pewno konfucjanizm i buddyzm z ich rożnymi nurtami, elementy etosu samurajskiego, wyspiarskie położenie i długi okres izolacji sprzyjający utrwaleniu się odmienności, pewnie także duże zagęszczenie ludności wymagające ułożenia precyzyjnych norm współżycia itd. W przypadku cech, o których mowa powyżej, czyli owej osławionej japońskiej powściągliwości i stoicyzmu, to oprócz tego, że są one uznawane za moralnie pożądane, to wpisują się również w japońską estetykę, stanowiąc rodzaj etykiety właściwej dorosłemu człowiekowi. Z drugiej strony pamiętajmy o tym, że Japończycy są przede wszystkim ludźmi, z krwi i kości, czują tak samo jak my, choć może inaczej to okazują. Mam nadzieję że ten element jest wyraźnie w książce obecny. Nie ma chyba innego kraju, który tak bardzo podlegałby stereotypom. Inna rzecz, ze sami Japończycy lubię je sami na swój temat kultywować…
Czy dla Japończyków wydarzenia z – nomen omen – 11 marca 2011 można określić przełomem podobnym do tego, który w Stanach nastąpił po 11 września 2001?
Mówiąc najkrócej: nie wiem. Dla podkręcenia zainteresowania książką mógłbym wieścić na przykład narodzenie nowej ery w Japonii albo prezentować Fukushimę jako ostateczny dowód na schyłek Kraju Kwitnącej Wiśni. Wydaje mi się, że katastrofa tych rozmiarów odciśnie głębokie piętno na losach Japonii. Zmiany mogą już, na rożnych poziomach, zachodzić, tylko my jeszcze o nich nie wiemy. Łatwiej będzie o tym mówić za kilka lat. Miejmy tylko nadzieje, że Japonia zmieni się na lepsze, choć tak przecież być nie musi.
W książce pisze pan, że Japonię można zacząć dzielić na „sprzed” i „po” katastrofie – jak te różnice przedstawiają się w pana opinii?
To nie tyle moje osobiste zdanie, co fragment debaty jaka przetoczyła się w Japonii tuż po katastrofie. Przy całym tragizmie „11 marca” wiele osób, w tym tzw. liderzy opinii, sądziło że będzie to ten moment, który pozwoli Japonii wyrwać się z długoletniego marazmu. Patrząc z pewnej perspektywy, oczekiwania te były pewnie trochę na wyrost, ale i krytyka Japonii w ostatnich dwóch dekadach niekoniecznie odpowiadała rzeczywistości. Porównując z wieloma krajami Europy, stan japońskiej gospodarki nie jest taki zły. Bardziej brakowało może nadziei, jakiejś wizji przyszłości, gdy skończył się okres szybkiego wzrostu.
Kiedy, nie ukrywam, na fali fascynacji lekturą pana książki zaczęłam rozważać podróż do Japonii, podczas sprawdzania lotów uderzyło mnie nagle: „a co, jeśli tam nie jest bezpiecznie?” – czy przebywanie w Tokio jest teraz bezpieczne?
Jeśli myśli pani o wyjeździe turystycznym i przy okazji nie planuje szturmowania terenów zniszczonej elektrowni, to, odpowiadam krótko: bez obaw. Narażeni są głównie mieszkańcy Fukushimy i to na długoterminowe skutki promieniowania radioaktywnego. Pobyt jako turysta nawet w mieście Fukushima czy Koriyama nie powinien mieć żadnych negatywnych konsekwencji. Tam żyją, pracują, chodzą do szkoły setki tysięcy ludzi.
Czy Japończycy zmieniają się, pod względem psychologicznym i mentalnym, nie tylko przez katastrofę, ale też np. obserwując Zachód?
To jest pytanie na osobną książkę (śmiech). Mówiąc najkrócej- w odniesieniu do katastrofy – okazało się, że japońskie standardy bezpieczeństwa były nie wystarczające, znacznie poniżej norm międzynarodowych. Większość Japończyków wie, że istotna korekta jest tutaj niezbędna. Czas pokaże, czy sobie z tym poradzą. A w ogólniejszym planie, to przecież nie jest tak, że japońska kultura jest historycznie jednorodna i niezmienna. W dawnych czasach była zasilana przez prądy płynące z Azji-z Chin, Korei i Indii, potem nastąpiło otwarcie na wpływy Zachodu. Na przykład protestantyzm, z jego purytanizmem miał istotny wpływ na ułożenie się stosunków społecznych w Japonii na przełomie XIX i XX wieku. Mówię tu choćby o roli kobiety w społeczeństwie. Natomiast konieczność większego otwarcia się na świat jest stałym motywem w debacie na temat Japonii, prowadzonej przez samych Japończyków, jak i obcokrajowców. Przykład pierwszy z brzegu i na czasie: czy i do jakiego stopnia otworzyć granice Japonii dla imigrantów, wobec malejącej szybko liczby ludności. Decyzja wymaga namysłu, doświadczenia Europy zachodniej z imigracją, zwłaszcza z innych kręgów kulturowych, są bowiem najoględniej mówiąc mieszane.
Ma pan jakieś informacje zwrotne odnośnie swojej książki ze strony rodowitych Japończyków?
Książka wyszła po polsku, więc liczba japońskich odbiorców jest w naturalny sposób ograniczona. Natomiast Japończycy znający polski, którzy ją przeczytali wypowiadają się na ogół pochlebnie, są zaskoczeni, że obcokrajowiec dotarł do tylu aż szczegółów, zwłaszcza dotyczących Fukushimy..
Co w Japonii, jakie wydarzenie, święto czy miejsce jest dla pana – osobiście – najpiękniejsze?
Nie podejmuję się wymienić jednej, ani nawet kilku rzeczy. W najbliższy weekend jadę jednak w miejsce, do którego mam duży sentyment-to region Shōnan (Kamakura, Enoshima) na południe od Tokio, a potem dalej wzdłuż wybrzeża- półwysep Izu przez Ito, aż do Shimody gdzie kiedyś komandor Perry przypłynął na czele swojej „czarnej” flotylli i wymusił na Japonii otwarcie. Jest tu więc i historia i spektakularne widoki: porwana linia brzegowa, bezkres oceanu, plaże, jak również gorące źródła i dobre jedzenie…
Rozmawiała: Kaśka Paluch
Marzec 2014