Imarhan to kolejny zespół na scenie world music prezentujący bardzo charakterystyczne już brzmienia tuareskich bluesmanów. Na ich właśnie wydanej płycie „Imarhan” teoretycznie nie znajdziemy nic ponad to, co już znamy z twórczości Tinariwen czy Tamikrestu. Ale jednak mają w sobie coś magnetycznego.
- Muzyka Tuaregów, ale zintegrowana z miastem
- Od niemal popowych przebojów po intymne ballady
- Idealna na lato
W zapowiedzi albumu czytamy, że ich przekaz jest bardziej zintegrowany z miastem niż w przypadku wymienionych wyżej dwóch zespołów. To rzeczywiście jest słyszalne i wyczuwalne już od pierwszych nut, a szczególnie w singlu tytułowym promującym album. W połączeniu estetyki pustynnej i gitarowego bluesa kryje się też, po prostu, stricte taneczna rytmika i łatwoprzyswajalna melodyka, czyniąca z utworu potencjalny… letni przebój (zapewne dla tych odrobinę bardziej wymagających). Prostota jest tu jednak pozorna, bo utwory Imarhan miewają też konstrukcje skomplikowane, tkane z wpływów saharyjskich, algierskich, malezyjskich, dokonań zachodniej muzyki rozrywkowej. I też w samych nastrojach jest to twórczość zróżnicowana – obok utworów, przy których noga sama rwie się do tańca, a dłonie do przyklaskiwania, stoją kompozycje wrażliwe, delikatne, balladowe.
https://www.youtube.com/watch?v=XCg11XT0FM4
Różne nastroje Imarhan generują tempem, aranżacją, instrumentarium. Bywa, że ich brzmienie jest skondensowane, poprockowe niemal, ale bywa też bardzo minimalistyczne, ulotne wręcz – jak w „Ibas Ichikkou”, w którym głos lidera, jakby w stylistyce private singing, unosi się nad pojedynczymi akordami gitary i pojedynczymi uderzeniami perkusji. Dopiero gdy głos się wycofuje, a na pierwszy plan wychodzi zespół, materiał znów się zagęszcza.
Testowałam „Imarhan” od Imarhan podczas wiosennej, słonecznej przejażdżki rowerem po zatłoczonym mieście. Komponuje się perfekcyjnie – z wysoką temperaturą, pobudzającym tłumem, przestrzenią. Jak dla mnie, kandydat do przeboju lata.
Kaśka Paluch
ocena: 8/10