Angelique Kidjo swoim pierwszym od siedmiu lat albumem przeprowadza małą rewolucję. Do najwyższej jakości muzyki już nas przyzwyczaiła. Teraz pokazuje, że pojęcie world music to dla niej otwarte na świat oczy i uszy, i trzymanie ręki na pulsie. Kidjo rozumie, że world music jest częścią nowoczesnej muzyki, a nie stojącym jak muzealny eksponat dodatkiem do niej.

To także kolejna tematyczna płyta Angelique. Na wspomnianej „EVE” opowiadała o kobietach, także afrykańskich kobietach, odwołując się do biblijnej historii Ewy. Tym razem tytuł również nie pozostawia wątpliwości – posłuchamy o matce naturze, o ziemi, czyli o znów palącym (dosłownie?) temacie współczesnego świata.

Jeśli jednak spodziewacie się pełnego dramatycznych brzmień albumu o niechybnie czekającym nas końcu świata, możecie odetchnąć. Kidjo na „Mother Nature” naturę raczej ewokuje i celebruje w radosnym, tanecznym rytmie. Bo jak inaczej wzbudzić miłość do Ziemi, jeśli nie poprzez ukazanie jakim szczęściem jest móc naturę mieć? Świętujemy z zastępem młodych, jeszcze nieznanych, ale utalentowanych artystów. Zobaczymy jednak też znane nazwiska (Salif Keita). W rytmach afrykańskich i w rytmie hip-hopu. 

Brytyjski „Guardian” porównuje Angelique Kidjo do Beyoncé i zgadzam się – nie ma w tym krzty przesady. Jeśli Afryka miała kiedykowleik „wyprodukować” gwiazdę pop światowego formatu – jest nią właśnie autorka „Mother Nature”.

Kaśka Paluch