Andrzej Bargiel wspina się na góry wysokie, w rekordowym czasie, później zjeżdża z nich na nartach. W taki sposób w tym roku w rekordowym czasie zdobył tytuł Śnieżnej Pantery – na Canal+ możemy od połowy listopada oglądać odcinkowy serial o tym wyczynie. „To szaleństwo”, można by pomyśleć. Ale dla niego to coś zdecydowanie więcej. Ze skialpinistą rozmawiamy o tym, kiedy góry są odskocznią, kiedy dają wolność, o przełamywaniu barier i narciarstwie na dachu świata.

Kaśka Paluch: Zjeżdżanie na nartach z najwyższych szczytów świata to na pewno nie jest zajęcie dla każdego. Czym, twoim zdaniem, powinien się charakteryzować człowiek, który może to robić? Czy to jest kwestia posiadania jakichś cech wrodzonych, których nie można się nauczyć?
Andrzej Bargiel: Czy nie dla każdego? Nie do końca się z tym zgodzę. Na pewno talent, czy cechy wrodzone są tu dużym atutem, jednak nie zapominajmy o ciężkiej pracy, na każdy sukces trzeba przede wszystkim zapracować. Na pewno kluczem do sukcesu jest połączenie trzech dyscyplin, które trzeba uprawiać na wysokim poziomie. Poza tym należy mieć ogromne doświadczenie, zdobyte przez spędzanie ogromu czasu w górach. 

Dla wielu samo zdobycie ośmiotysięcznika to już wielkie wyzwanie. Ty z nich zjeżdżasz na nartach. Czy to twój sposób na przełamywanie barier ludzkich możliwości? Chcesz tym coś udowodnić?
Tak, chciałbym udowodnić a może bardziej pokazać, że narciarstwo możliwe jest nawet na dachu świata. Mam nadzieję, że dla ludzi będzie to pewnego rodzaju inspiracja, motywacja do przełamywania barier i pokonywania własnych słabości.

Nie jesteś typem „zwykłego” himalaisty. Czujesz się, mimo wszystko, częścią tego środowiska?
Swoją przygodę z wyższymi górami rozpocząłem w 2012 roku. Wtedy po raz pierwszy wyruszyłem w Himalaje. Byłem jednym z uczestników wyprawy unifikacyjnej Polskiego Związku Alpinizmu, który wtedy za cel postawił sobie Manaslu. Po wyprawie na Manaslu pojawiła się kolejna propozycja wyjścia na Lhotse również z PZA. Od początku podczas tych wypraw używałem nart więc bardziej czułem się skialpinistą niż himalaistą.

Czy dla ciebie góry są tylko sportem, czy szukasz w nich jakichś większych wartości?
Nie, na pewno nie traktuję tego czysto sportowo. Góry są dla mnie odskocznią od codzienności. Dają mi mnóstwo odprężenia, poczucie spokoju, uczucie wolności, siłę, śmiało mogę powiedzieć, że to tam, w górach rodzi się najwięcej pomysłów. 

Zbliża się zima, a wraz z nią wyprawy w góry staną się trudniejsze. Głównie ze względu na lawiny. Ty lawinę przeżyłeś – możesz opowiedzieć tę historię?
Podczas startów w Mistrzostwach Świata w 2006 roku, kiedy to skialpinizm miał dołączyć do grona dyscyplin olimpijskich, niedługo po starcie przysypała nas lawina… spadałem 400 metrów, po tym pamiętam tylko cisze, bezruch, czułem się jakbym był zabetonowany. Pod naporem śniegu nie mogłem ruszyć żadną kończyną. Straciłem przytomność i na szczęście obudziłem się już bezpieczny, ponad poziomem śniegu. Na pewno to jedno z przeżyć nie do zapomnienia.. 

Sam piszesz, że po sukcesie w Kaukazie, przygotowując się bez „zaplecza” przeceniłeś swoje możliwości i przetrenowałeś się. Co oznacza to w praktyce?
Z racji tego, że nie było finansowania na profesjonalne trenowanie oraz nie było odpowiedniego supportu dla sportowców, moją decyzją było zaprzestanie startów w zawodach. 

Czy informacje o śmiertelnych wypadkach w górach, jak na przykład ten przy próbie zrobienia czasówki na Lhotse, są takim momentem, w którym zaczynasz bać się podejmowania kolejnych wyczynów?
Na pewno takie momenty są chwilą refleksji, rezygnacji. Jednak, wiem w tym momencie na co mnie stać, nie mam zamiaru ryzykować, wiem kiedy się wycofać. Dużą przewagę dają mi narty. Na nich czuję się bezpiecznie. (śmiech) 

Po wyprawie na Shisapangmę mówiłeś, że najbardziej doskwierała ci samotność. To dość niepopularne stwierdzenie, bo ludzie gór są zwykle postrzegani jako samotnicy.
Samotność to złe określenie. W momencie ataku na Shishapagme zostałem sam. Na początku wycofał się Darek, później Grzesiek, z ataku zrezygnowała również wyprawa Hiszpanów. Byłem sam na polu bitwy i wiedziałem, że teraz każda decyzja spoczywa na moich barkach, że tylko ja podejmuje decyzję i biorę za nie pełną odpowiedzialność… 

Niedawno w szeregi TOPRu pierwszy raz od dwudziestu lat wstąpiła kobieta. Jaki masz do tego stosunek? To dobrze, że kobiety coraz odważniej wchodzą w takie „typowo” męskie role w górach? 
Kobiety w sporcie są w stanie niejednokrotnie przewyższać mężczyzn. Jeżeli mają do tego predyspozycje, doświadczenie i chęci to jak najbardziej uważam to za stosowne. Jestem zupełnie otwarty i totalnie mi to nie przeszkadza, nie chciałbym kategoryzować. Każdy powinien robić to co chce i co przynosi sporo radości, jeżeli kobieta czuję się dobrze w roli TOPRowca to bardzo proszę. (śmiech)

(listopad, 2014)

fot. Marek Ogień / materiały prasowe